W mroku widzieliśmy
wiele namiotów i sylwetki osób siedzących wokół ogniska. Postanowiliśmy, że
najpierw rozłożymy swój mały domek, by spokojnie dołączyć do wesołego
towarzystwa. Zauważyliśmy, że w pobliżu kilku biwaków znajdzie się miejsce
także na nasz.
Jakby na potwierdzenie
naszej decyzji, usłyszeliśmy powitanie po polsku i zapewnienie, że spokojnie
możemy się tutaj rozbić. Jakieś 10 m dzieliło nas od wody i nie byliśmy do
końca przekonani, czy to dostateczna odległość, by nie zostać zalanym przez
nocny przypływ. Postanowiliśmy jednak zaufać zapewnieniom mieszkańców plaży,
zostawiliśmy rzeczy w namiocie i dołączyliśmy do kręgu wokół ogniska.
Przywitaliśmy się z
kilkoma osobami siedzącymi najbliżej i zajęliśmy miejsca w drugim rzędzie. Obserwowałam
to wesołe, międzynarodowe towarzystwo słuchając dźwięków gitary i śpiewów. Prawie
wszyscy mieli na sobie charakterystyczne, szerokie ubrania z grubo tkanych
materiałów w stylu hippy, a wiele osób nosiło dredy. Na około 20 osób w kręgu,
było tam tylko 5 dziewczyn. Niemal wszyscy wyglądali na osoby przed
trzydziestką, oprócz pewnego nawiedzonego pana, który kazał nazywać siebie Rainbow.
Był Brytyjczykiem i po
15 latach prowadzenia autobusów, postanowił przybyć na Teneryfę, by zmienić swoje
życie. Osobiście sam pomysł pochwalam, nie widzę w nim nic złego i na pewno
nie miałabym do tego mężczyzny żadnych obiekcji, gdyby nie to, że był jedyną
osobą w całym towarzystwie, która dała nam odczuć, że nie jesteśmy tam mile
widziani.
Ja go unikałam, ale każda
próba nawiązania kontaktu jaką inicjował Krzysiek, kończyła się wygłaszaniem niezrozumiałych
twierdzeń oderwanych od rzeczywistości. Mówił to z nieskrywaną wyższością,
niczym guru przemawiający do dusz zagubionych w komercyjnym świecie, którym nic
już nie pomoże. Paradoksalnie osoba, której wydawało się, że jest wolna od
wszelkich konwenansów i ma gdzieś utarte schematy okazała się najmniej
tolerancyjna ze wszystkich na plaży.
Pozostali byli
przesympatyczni, pomocni i bardzo gościnni. Dzielili przestrzeń bez problemu nie
tylko w wieloma osobami, które przybywały tam na kilka dni, tak jak my, ale
przyzwyczaili się też do zwykłych turystów, którzy opalali się tam w ciągu
dnia.
Przy ognisku można było
albo korzystać ze swoich prywatnych zasobów, albo dzielić się z innymi np.
jedzeniem, które zwykle pochodziło z nurkowania w śmietnikach, alkoholem, albo
jointami. My zwykle mieliśmy swój alkohol i czasem próbowaliśmy dań
przygotowanych przez kogoś, ale któregoś wieczora zachciało nam się zjeść
chorizo z grilla.
Najpierw upewniliśmy
się, że nikomu nie będzie przeszkadzał zapach mięsa, bo zakładaliśmy, że prawie
całe towarzystwo przestrzega wegetariańskiej diety. Gdy klika osób zapewniło
nas, że nie ma problemu, usmażyłam kiełbasę i z grzeczności zapytałam, czy ktoś
ma ochotę na kawałek. Wtedy okazało się, że jedyną osobą, która nie je mięsa
jest Rainbow.
- Myślałem, że jesteś
wegetarianinem – zapytał ktoś swojego kolegę
- Stary, ja jem
wszystko – odparł z powagą towarzysz.
Skończyło się na tym,
że dzieliłam posiłek nożem na małe kęsy i rozdawałam je otoczone w bułce
każdemu po kolei. Byłam trochę zdziwiona, ale jednocześnie cieszyło mnie to, że
chociaż w ten symboliczny sposób mogę podziękować im za mile spędzony czas, piękną
grę na gitarze, cudowną, beztroską atmosferę no i za drewno na ognisko, które
przecież nie wzięło się znikąd. Ktoś je tam musiał przecież dotaszczyć.
CDN.
W kolejnym wpisie opiszę wizytę w największym aquaparku w Europie ;) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz