Szliśmy w zapadającej
ciemności wśród magmowych skał. Chociaż zdawałam sobie sprawę, że możemy zostać
zalani przez przypływ, to i tak kierowaliśmy się w stronę malutkiej plaży.
Miałam jednak cały czas nadzieję, że gdzieś przy ścieżce zobaczymy dostatecznie
dużo płaskiego terenu, żeby rozbić namiot.
⇽Poprzedni wpis
I wreszcie stało się
to, w co już przestawaliśmy wierzyć – po zejściu do niewielkiego zagłębienia
spostrzegliśmy fragment podłoża jakby stworzony na biwak. Jestem pewna, że nie
byliśmy pierwszymi osobami, które postanowiły nocować w tym miejscu. Decyzja
zapadła szybko - postanowiliśmy najpierw rozbić namiot, a potem zjeść kolację z widokiem na rozświetlone nabrzeże.
Wielokrotnie
przekonywałam Krzyśka i samą siebie, że przecież nikt nas na tej ścieżce nie
będzie niepokoił, bo właściwie po co ktoś miałby tamtędy chodzić w ciągu nocy.
Ku mojemu zdziwieniu, już kiedy zajadaliśmy się koreczkami, chorizo i bagietką,
tuż obok naszego schronienia przeszło kilku ludzi. Wszystko widzieliśmy z
perspektywy skały położonej nieco wyżej.
Postanowiłam zaświecić
latarkę i tym samym zwrócić uwagę na naszą obecność, żeby nie próbowali niczego
podejrzanego. Kiedy przechodzili obok zawołałam do nich Hola! I zapytałam, czy wszystko w porządku. Najwidoczniej bardzo się
spieszyli, bo odpowiedzieli tylko, że jest ok i szybko poszli dalej.
Noc minęła w miarę
spokojnie. Miejsce, które wybraliśmy było osłonięte od wiatru, więc mogliśmy
spać w miarę spokojnie. Co jakiś czas budzili nas tylko kolejni przechodzący
obok ludzie. Ciekawe co mieli do załatwienia w tej okolicy.
Rano bardzo chciałam
zobaczyć moment, w którym słońce wynurza się z oceanu. Wygramoliłam się więc z
namiotu jak tylko zobaczyłam, że się przejaśnia i wspięłam się na skały
dzielące nas od wody. Na szczęście zdążyłam, a dzięki temu, że niebo było ciutkę zachmurzone, wschód był iście bajkowy.
Kiedy również Krzysiek
się obudził, zjedliśmy śniadanie z widokiem na ocean i słońce powoli wdrapujące
się coraz wyżej nad horyzont. Zapowiadał się ciepły, pogodny dzień.
Ruszyliśmy w stronę
miasta i ponownie przeszliśmy obok bazyliki, tym razem oglądając ją również w
środku. Później doszliśmy do plaży, na której postanowiliśmy zostać dłużej. Pomimo
chłodu oceanicznej wody, Krzysiek się w niej zanurzył. Ja zdecydowałam się na -
przyjemniejszą według mnie - kąpiel słoneczną, a w wodzie zamoczyłam tylko
stopy.
Po południu ruszyliśmy
dalej. Wsiedliśmy w autobus i z dwiema przesiadkami dotarliśmy do małej
miejscowości. Zza szyby widzieliśmy wielkie, luksusowe hotele i aż nie chciało
nam się wierzyć, że całkiem niedaleko znajdziemy wioskę hipisów, o której mówił
nam spotkany dwa dni wcześniej Polak.
Zapadł już zmrok kiedy
wysiedliśmy na ostatnim przystanku, a musieliśmy jeszcze dostać się do celu
idąc ścieżką przez skaliste wybrzeże. Oświetlaliśmy sobie drogę latarką, bo pod
nogami mieliśmy masę kamieni, ale mijaliśmy wiele osób, które nie wspomagały
się żadnym światłem i polegały tylko na przyzwyczajonych do ciemności oczach.
Kiedy dotarliśmy do
pierwszych namiotów, zaczęliśmy się rozglądać za miejscem odpowiednim do
rozłożenia naszego schronienia, ale okazało się, że jedyna wolna, płaska przestrzeń
znajduje się przy ścieżce, po której mimo ciemności, stale chodzili ludzie.
Zapytaliśmy jedną grupkę, czy wiedzą, gdzie możemy znaleźć lepszą lokalizację,
a oni poradzili nam, żeby udać się jeszcze dalej.
Spakowaliśmy wszystko z
powrotem i wspięliśmy się na jeszcze jedną górkę, za którą znajdowała się
szeroka, piaszczysta plaża.
CDN.
W następnym wpisie przyjrzymy się bliżej życiu na plaży |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz