środa, 3 lutego 2016

Bałkany: 7. Albania cz. I - najgorszy nocleg wszech czasów

      
       Albania, Albania.. Na jej temat zawsze słyszałam skrajne opinie. Już w liceum kolega, który wybrał się tam samochodem terenowym ze swym ojcem, opowiadał jaki to dziki, a przez to piękny kraj i jak tam tanio, piwo za 30gr itp. Zdjęcia, które mi wtedy pokazywał sprawiły, że też zapałałam chęcią zobaczenia tego państwa. To było moje marzenie już od dawna. Rodzice pukali się w głowę, bo przecież tam jest wojna, zabiją, porwą, zgwałcą. Przez lata z różnych względów nie mogłam sprawdzić jak to jest w rzeczywistości, ale nareszcie nadszedł ten moment..


⇽Poprzedni wpis

Albania jest, nie bez podstawy, nazywana rajem autostopowym. W naszym przypadku spełniło się to w 100%. Całe Bałkany określiłabym jako łatwe do stopowania, ale Albania to faktycznie numer jeden. Najdłużej czekaliśmy tam na podwózkę mniej niż 10 min, a pragnę przypomnieć, że jeździliśmy w trójkę. 

Po przekroczeniu granicy zaczęliśmy wypatrywać osławionych bunkrów i rzeczywiście, pojawiły się. Wyglądały jak stada gigantycznych żółwich skorup pozostawione na wzgórzach. Niestety nie uwieczniłam ich na fotografii, bo skoro jest ich w całym kraju kilkaset tysięcy, pomyślałam, że na pewno jeszcze będę miała okazję. Obraliśmy jednak taką trasę, która oprócz jednego pomarańczowego schronu ukrytego w zaroślach, nie zaspokoiła mojego pragnienia. 


Za cel podróży obraliśmy Berat, czyli punkt z listy światowego dziedzictwa UNESCO nazywany też miastem tysiąca okien. Gdzieś po drodze w przerwie na łapanie kolejnego transportu, skorzystaliśmy z bankomatu i odwiedziliśmy sklep średniej wielkości. Osobiście byłam pewna, że w Albanii będzie jeszcze taniej niż w Macedonii, ale najwyraźniej czasy piwa po 30 gr. dawno odeszły w niepamięć. Ceny były niewiele niższe niż w Polsce, co oczywiście nadal nas cieszyło, ale – jak można się domyślać – nie tak, jak cieszyłby trunek za grosze.

Jakieś 32 zł
Do Beratu dojechaliśmy około drugiej, słońce grzało niemiłosiernie, dlatego już po kilku krokach wiedzieliśmy, że musimy znaleźć miejsce dla naszych bagaży. Udało nam się namierzyć agencję turystyczną. Siedziała w niej kobieta, która wypowiedź po angielsku przyjęła z wyrazem twarzy pełnym zdziwienia, ale jakimś cudem zrozumiała co do niej mówię moim włoskim przechodzącym dość często w hiszpański. Powiedziała, że bez problemu możemy zostawić u niej rzeczy i że zamyka o piątej.  

Nasze kroki skierowaliśmy w pierwszej kolejności na wzgórze, na którym wznosiła się twierdza. Było gorąco.. i wysoko.. i jeszcze raz gorąco. Wspinaliśmy się prawie pół godziny żeby dojść do murów otaczających wzgórze. Tam stanęliśmy przed wejściem, przy którym pobierana była opłata. Obok dostrzegliśmy ścieżkę, prowadzącą gdzieś wzdłuż ściany, więc skierowaliśmy się tam wabieni ciekawością i nadzieją znalezienia bezpłatnej alternatywy. Wypocenie jeszcze odrobiny kalorii przyniosło spodziewane efekty. Weszliśmy dziką dziurą i zaczęliśmy spacer wąskimi, brukowanymi uliczkami.


Droga w stronę twierdzy
Widok ze wzgórza
Uliczka - secondhand

Z wiadomych względów bardzo chciało nam się pić, dlatego uraczyliśmy się chłodnym piwem w knajpce. Potem jeszcze podziwianie widoków ze szczytu murów, na którym przyjemnie wiało i podejście pod muzeum, w którym nie można było robić zdjęć, a trzeba było płacić za wstęp. W związku z tym zawróciliśmy i zeszliśmy na dół tą samą trasą. Schodziło się przyjemnie, bo nie wymagało to od nas już takiej energii, ale czuliśmy się dość niepewnie, ze względu na sandały ślizgające się na wypolerowanych kamieniach

Będąc w Beracie musieliśmy oczywiście przejść się w pobliżu rozsławionych tysięcy okien. Tam znów zadziwił mnie artystyczny nieład bałkańskich kabli wysokiego napięcia.. poezja.



Berat
Miasto tysiąca okien
Dochodziła siedemnasta, więc poszliśmy po nasze bagaże i ruszyliśmy dalej. W ciągu godziny dojechaliśmy do miejscowości Durres, gdzie planowaliśmy spędzić noc na plaży, jednak okazało się, że nie jest to takie proste. 

Po wyjściu z samochodu minął nas bezzębny człek o szaleńczym spojrzeniu. Wcześniej, nasz macedoński gospodarz opowiadał nam o teoriach spiskowych, w tym o jednej dotyczącej podawania czarnej ludności USA cracku przez rząd, w celu ich ogłupienia. Dotyczyło to również wypadających zębów, z czym od razu skojarzył nam się mijany typ. Patrzył na nas przenikliwie i przerażająco. Gdybym napisała, że poczułam się niepewnie, wyraziłabym się stanowczo zbyt delikatnie. Po prostu się przestraszyłam i chciałam jak najszybciej stamtąd iść. Tak też zrobiliśmy. 

Skierowaliśmy się do najbliższego wejścia na plażę. Trochę nas zdziwiło, że aby dostać się do morza trzeba przejść przez teren hotelu, a już zupełnie zszokowani byliśmy, gdy okazało się, że dwustumetrowy odcinek wybrzeża, na który weszliśmy jest z obu stron ogrodzony. Słońce zachodziło, a my intensywnie myśleliśmy, gdzie tu się rozłożyć. Mieliśmy nadzieję, że kiedy wszyscy pójdą z plaży, to jakoś uda nam się na niej przespać, może nawet na leżakach, jak to miało miejsce w bułgarskiej Albenie. Jednak kiedy Ania i Piotrek poszli po wrzątek, a ja zostałam z plecakami nad brzegiem, podszedł do mnie młody Albańczyk i zapytał, czy zamierzamy tu spać. Wyglądało na to, że razem z drugim chłopakiem, który krzątał się układając górę materacy, pilnowali tego kawałka plaży. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że jeszcze nie wiemy i zapytałam, czy to byłby problem. Chłopak najpierw powiedział, że nie możemy i powiedział żebyśmy szli za ogrodzenie, ale nie uśmiechało nam się to, biorąc pod uwagę typa bez zębów.. i sam fakt, że ta plaża w jakimś celu jest ogrodzona. 

Fragment ogrodzenia plaży
Po chwili chłopak podszedł jeszcze raz, tym razem z propozycją, że możemy zostać za 10€. Widział 3 plecaki, sama z resztą podkreśliłam, że jest nas troje, dlatego myślałam, że cena dotyczy wszystkich. Po powrocie towarzyszy, dyskutowaliśmy co robimy, a w tym czasie Albańczycy konsultowali się ze sobą. Za chwilę powiedzieli, że możemy zostać za 10€ od osoby. Bez sensu było płacić jak za hostel, dlatego próbowaliśmy zbić cenę, ale ostateczna suma i tak nas nie zadowalała. 

Powiedzieliśmy chłopakom, że za raz się zbieramy i zaczęliśmy szukać rozwiązań. Piotrek przeszedł się jeszcze po terenie ośrodka, żeby sprawdzić, czy nie moglibyśmy się gdzieś zaszyć. W grę wchodziła jedynie obskurna i ciemna łazienka, mały obskurny zakątek za nią, albo altanka z ławeczkami – na pierwszy rzut oka mniej obskurna niż poprzednie opcje, ale gdy już się tam ulokowaliśmy, to nie było zbyt miło. Z braku innych perspektyw, postanowiliśmy, że po zmroku położymy się pod ławkami i jakoś to będzie.. miejsce było dość daleko od chodnika, a w związku z końcówką sezonu, nie przechodziło tam zbyt wielu turystów. Mimo to, w nocy ktoś zwrócił na nas uwagę i coś do nas mówił, ale ja tego nie słyszałam, bo spałam ze stoperami w uszach.

Był to najgorszy nocleg podczas całego wyjazdu i przyzna to każde z nas. Przez pierwszą połowę nocy, komary nas po prostu zjadały. Były wredne, uparte i nie do wytrzymania. Wdzierały się nawet w najmniejsze szczeliny od góry śpiwora. Co gorsza, było piekielnie gorąco i ratując się przed komarami odcinaliśmy sobie dopływ tlenu, przez co umieraliśmy z duchoty. Kolejną niemiłą niespodzianką były wielkie pajęczyny jakieś 20 cm nad naszymi głowami.. oczywiście zamieszkałe pajęczyny. 

To wszystko sprawiło, że Ania prawie w ogóle nie spała i już od czwartej nad ranem próbowała nakłonić nas, żebyśmy wstali. Jednak dwie godziny przed wschodem słońca byłoby to bezsensowne. Jakoś przeżyliśmy do szóstej i stwierdziliśmy, że wstaniemy, poszukamy jakiejś innej plaży i tam dośpimy. Przekonaliśmy się jednak, że to niemożliwe..

Noclegowa altanka
Berat
Budynek Uniwersytetu i smutny kontrast
Za tydzień pojawi się kolejna historia o Albanii


2 komentarze:

  1. Pomimo przerażającego opisu, który zaserwowałaś, Albania wydaje się być niesamowicie magicznym miejscem.
    Wyczekuję kolejnego wpisu w tym temacie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak jest, Albania jest specyficzna i intrygująca. Nie każdemu się spodoba, ale warto chociaż raz w życiu jej zasmakować.
      W środę pojawi się kolejna trzymająca w napięciu historia, tym razem znad Jeziora Szkoderskiego ;)

      Usuń