Albania, Albania.. Na jej temat zawsze słyszałam skrajne opinie. Już w liceum kolega, który wybrał się tam samochodem terenowym ze swym ojcem, opowiadał jaki to dziki, a przez to piękny kraj i jak tam tanio, piwo za 30gr itp. Zdjęcia, które mi wtedy pokazywał sprawiły, że też zapałałam chęcią zobaczenia tego państwa. To było moje marzenie już od dawna. Rodzice pukali się w głowę, bo przecież tam jest wojna, zabiją, porwą, zgwałcą. Przez lata z różnych względów nie mogłam sprawdzić jak to jest w rzeczywistości, ale nareszcie nadszedł ten moment..
⇽Poprzedni wpis
Albania jest, nie bez podstawy, nazywana rajem autostopowym. W naszym przypadku spełniło się to w 100%. Całe Bałkany określiłabym jako łatwe do stopowania, ale Albania to faktycznie numer jeden. Najdłużej czekaliśmy tam na podwózkę mniej niż 10 min, a pragnę przypomnieć, że jeździliśmy w trójkę.
⇽Poprzedni wpis
Albania jest, nie bez podstawy, nazywana rajem autostopowym. W naszym przypadku spełniło się to w 100%. Całe Bałkany określiłabym jako łatwe do stopowania, ale Albania to faktycznie numer jeden. Najdłużej czekaliśmy tam na podwózkę mniej niż 10 min, a pragnę przypomnieć, że jeździliśmy w trójkę.
Po przekroczeniu
granicy zaczęliśmy wypatrywać osławionych bunkrów i rzeczywiście, pojawiły się.
Wyglądały jak stada gigantycznych żółwich skorup pozostawione na wzgórzach. Niestety
nie uwieczniłam ich na fotografii, bo skoro jest ich w całym kraju kilkaset
tysięcy, pomyślałam, że na pewno jeszcze będę miała okazję. Obraliśmy jednak
taką trasę, która oprócz jednego pomarańczowego schronu ukrytego w zaroślach,
nie zaspokoiła mojego pragnienia.
Za cel podróży
obraliśmy Berat, czyli punkt z listy światowego dziedzictwa UNESCO nazywany też
miastem tysiąca okien. Gdzieś po drodze w przerwie na łapanie kolejnego
transportu, skorzystaliśmy z bankomatu i odwiedziliśmy sklep średniej wielkości.
Osobiście byłam pewna, że w Albanii będzie jeszcze taniej niż w Macedonii, ale
najwyraźniej czasy piwa po 30 gr. dawno odeszły w niepamięć. Ceny były niewiele
niższe niż w Polsce, co oczywiście nadal nas cieszyło, ale – jak można się
domyślać – nie tak, jak cieszyłby trunek za grosze.
Do Beratu dojechaliśmy
około drugiej, słońce grzało niemiłosiernie, dlatego już po kilku krokach
wiedzieliśmy, że musimy znaleźć miejsce dla naszych bagaży. Udało nam się
namierzyć agencję turystyczną. Siedziała w niej kobieta, która wypowiedź po angielsku
przyjęła z wyrazem twarzy pełnym zdziwienia, ale jakimś cudem zrozumiała co do
niej mówię moim włoskim przechodzącym dość często w hiszpański. Powiedziała,
że bez problemu możemy zostawić u niej rzeczy i że zamyka o piątej.
Nasze kroki
skierowaliśmy w pierwszej kolejności na wzgórze, na którym wznosiła się
twierdza. Było gorąco.. i wysoko.. i jeszcze raz gorąco. Wspinaliśmy się prawie
pół godziny żeby dojść do murów otaczających wzgórze. Tam stanęliśmy przed
wejściem, przy którym pobierana była opłata. Obok dostrzegliśmy ścieżkę,
prowadzącą gdzieś wzdłuż ściany, więc skierowaliśmy się tam wabieni ciekawością
i nadzieją znalezienia bezpłatnej alternatywy. Wypocenie jeszcze odrobiny
kalorii przyniosło spodziewane efekty. Weszliśmy dziką dziurą i zaczęliśmy
spacer wąskimi, brukowanymi uliczkami.
Droga w stronę twierdzy |
Z wiadomych względów
bardzo chciało nam się pić, dlatego uraczyliśmy się chłodnym piwem w knajpce.
Potem jeszcze podziwianie widoków ze szczytu murów, na którym przyjemnie wiało i
podejście pod muzeum, w którym nie można było robić zdjęć, a trzeba było płacić
za wstęp. W związku z tym zawróciliśmy i zeszliśmy na dół tą samą trasą.
Schodziło się przyjemnie, bo nie wymagało to od nas już takiej energii, ale
czuliśmy się dość niepewnie, ze względu
na sandały ślizgające się na wypolerowanych kamieniach.
Będąc w Beracie
musieliśmy oczywiście przejść się w pobliżu rozsławionych tysięcy okien. Tam
znów zadziwił mnie artystyczny nieład bałkańskich kabli wysokiego napięcia..
poezja.
Miasto tysiąca okien |
Po wyjściu z samochodu
minął nas bezzębny człek o szaleńczym spojrzeniu. Wcześniej, nasz macedoński
gospodarz opowiadał nam o teoriach spiskowych, w tym o jednej dotyczącej
podawania czarnej ludności USA cracku przez rząd, w celu ich ogłupienia.
Dotyczyło to również wypadających zębów, z czym od razu skojarzył nam się
mijany typ. Patrzył na nas przenikliwie i przerażająco. Gdybym napisała, że
poczułam się niepewnie, wyraziłabym się stanowczo zbyt delikatnie. Po prostu
się przestraszyłam i chciałam jak najszybciej stamtąd iść. Tak też zrobiliśmy.
Skierowaliśmy się do
najbliższego wejścia na plażę. Trochę nas zdziwiło, że aby dostać się do morza
trzeba przejść przez teren hotelu, a już zupełnie zszokowani byliśmy, gdy
okazało się, że dwustumetrowy odcinek wybrzeża, na który weszliśmy jest z obu
stron ogrodzony. Słońce zachodziło, a my intensywnie
myśleliśmy, gdzie tu się rozłożyć. Mieliśmy nadzieję, że kiedy wszyscy pójdą z
plaży, to jakoś uda nam się na niej przespać, może nawet na leżakach, jak to miało
miejsce w bułgarskiej Albenie. Jednak kiedy Ania i Piotrek poszli po wrzątek, a
ja zostałam z plecakami nad brzegiem, podszedł do mnie młody Albańczyk i zapytał,
czy zamierzamy tu spać. Wyglądało na to, że razem z drugim chłopakiem, który
krzątał się układając górę materacy, pilnowali tego kawałka plaży. Powiedziałam
zgodnie z prawdą, że jeszcze nie wiemy i zapytałam, czy to byłby problem.
Chłopak najpierw powiedział, że nie możemy i powiedział żebyśmy szli za
ogrodzenie, ale nie uśmiechało nam się to, biorąc pod uwagę typa bez zębów.. i
sam fakt, że ta plaża w jakimś celu jest ogrodzona.
Po chwili chłopak
podszedł jeszcze raz, tym razem z propozycją, że możemy zostać za 10€. Widział
3 plecaki, sama z resztą podkreśliłam, że jest nas troje, dlatego myślałam, że
cena dotyczy wszystkich. Po powrocie towarzyszy, dyskutowaliśmy co robimy, a w
tym czasie Albańczycy konsultowali się ze sobą. Za chwilę powiedzieli, że
możemy zostać za 10€ od osoby. Bez sensu było płacić jak za hostel, dlatego
próbowaliśmy zbić cenę, ale ostateczna suma i tak nas nie zadowalała.
Powiedzieliśmy
chłopakom, że za raz się zbieramy i zaczęliśmy szukać rozwiązań. Piotrek
przeszedł się jeszcze po terenie ośrodka, żeby sprawdzić, czy nie moglibyśmy się gdzieś
zaszyć. W grę wchodziła jedynie obskurna i ciemna łazienka, mały obskurny
zakątek za nią, albo altanka z ławeczkami – na pierwszy rzut oka mniej obskurna
niż poprzednie opcje, ale gdy już się tam ulokowaliśmy, to nie było zbyt miło.
Z braku innych perspektyw, postanowiliśmy, że po zmroku położymy się pod
ławkami i jakoś to będzie.. miejsce było dość daleko od chodnika, a w związku z
końcówką sezonu, nie przechodziło tam zbyt wielu turystów. Mimo to, w nocy ktoś
zwrócił na nas uwagę i coś do nas mówił, ale ja tego nie słyszałam, bo spałam
ze stoperami w uszach.
Był to najgorszy nocleg
podczas całego wyjazdu i przyzna to każde z nas. Przez pierwszą połowę nocy,
komary nas po prostu zjadały. Były wredne, uparte i nie do wytrzymania.
Wdzierały się nawet w najmniejsze szczeliny od góry śpiwora. Co gorsza, było
piekielnie gorąco i ratując się przed komarami odcinaliśmy sobie dopływ tlenu, przez
co umieraliśmy z duchoty. Kolejną niemiłą niespodzianką były wielkie pajęczyny
jakieś 20 cm nad naszymi głowami.. oczywiście zamieszkałe pajęczyny.
To
wszystko sprawiło, że Ania prawie w ogóle nie spała i już od czwartej nad ranem próbowała
nakłonić nas, żebyśmy wstali. Jednak dwie godziny przed wschodem słońca byłoby
to bezsensowne. Jakoś przeżyliśmy do szóstej i stwierdziliśmy, że wstaniemy,
poszukamy jakiejś innej plaży i tam dośpimy. Przekonaliśmy się jednak, że to
niemożliwe..
Pomimo przerażającego opisu, który zaserwowałaś, Albania wydaje się być niesamowicie magicznym miejscem.
OdpowiedzUsuńWyczekuję kolejnego wpisu w tym temacie. :)
Dokładnie tak jest, Albania jest specyficzna i intrygująca. Nie każdemu się spodoba, ale warto chociaż raz w życiu jej zasmakować.
UsuńW środę pojawi się kolejna trzymająca w napięciu historia, tym razem znad Jeziora Szkoderskiego ;)