środa, 27 stycznia 2016

Bałkany: 6. Macedońska gościnność

      
      W miarę zbliżania się do granicy państwa ruch był coraz mniejszy, a gdy zaczęło się ściemniać, zrezygnowaliśmy z dalszych prób autostopowania i poszukaliśmy miejsca na namiot. Było już całkiem ciemno, kiedy rozbiliśmy nasz dom w pobliżu jakiejś fabryki w miejscowości Florina, około 20 km od granicy grecko – macedońskiej. Naszym celem na kolejny dzień było jezioro Ochrydzkie oddalone dokładnie o 106 km, więc mieliśmy nadzieję, że do południa już będziemy relaksować się nad jego brzegiem. Tak się jednak nie stało, ponieważ plany pokrzyżowała nam niedziela..

Najgorszy dzień tygodnia na łapanie stopa w połączeniu z bardzo mizernym ruchem na granicy sprawił, że trzy godziny szliśmy prawie pustą drogą. Humor poprawiały nam krzaczki jeżyn rosnące obok, dzięki którym mogliśmy nieco urozmaicić sobie dietę.

Krajobraz po drodze

Po trzech godzinach, dopiero w taki sposób udało nam się zatrzymać samochód..
Około południa dojechaliśmy do jakiegoś większego miasteczka, gdzie zrobiliśmy dłuższą przerwę na zupki chińskie. Miły pan z pobliskiej budki poratował nas gorącą wodą, a potem wypiliśmy u niego przepyszną i przetanią lemoniadę. Macedonia okazała się najtańszym krajem jak do tej pory. Za półlitrowy kufel lemoniady zapłaciliśmy lekko ponad złotówkę. W Grecji musielibyśmy dać pewnie euraska.. Od miłego pana dostaliśmy też po nektarynce. Miasto było na tyle duże, że postanowiliśmy skorzystać z transportu publicznego, by wydostać się na wylotówkę. Było strasznie gorąco, a dalsza podróż nadal przebiegała bardzo wolno. Do upragnionego jeziora udało nam się dotrzeć dopiero przed szesnastą. Tylko ja odważyłam się wejść do zimnej wody, a moi towarzysze poszli spać. Okazało się, że nad brzegiem jeziora nie jest tak gorąco jak wszędzie do tej pory, więc trzęsąc się z zimna przykryłam się kocem i poszłam w ślady moich kompanów. 


Po drzemce stwierdziliśmy, że po tak trudnej podróży zasłużyliśmy na drinka, więc poszliśmy do baru nad brzegiem jeziora i zamówiliśmy trzy razy long island z kolorowymi parasoleczkami. W pobliskich krzakach znaleźliśmy miejsce, w którym później rozłożyliśmy namiot, ale na razie tylko zostawiliśmy tam rzeczy i poszliśmy na wieczorny spacer po pięknym, starym mieście Ochryda (wersja Ohrid brzmi jednak o wiele ładniej). Może to przez dzień tygodnia, ale deptaki były tak zatłoczone, jakby każdy turysta wpadł na ten sam pomysł co my. Znaleźliśmy bankomat, rozejrzeliśmy się za punktami, które sprawdzimy dokładniej kolejnego dnia, trochę potańczyłyśmy z Anią w jednym barze i wróciliśmy do bazy. 

Macedońskie dinary
Na kolejny dzień zaplanowaliśmy intensywne zwiedzanie. Dokładniej przyjrzeliśmy się klimatycznej zabudowie, niestety dość nadgryzionej zębem czasu, wdrapaliśmy się na twierdzę by podziwiać panoramę miasta i widok na jezioro, a potem odwiedziliśmy jedno z najbardziej charakterystycznych miejsc w Macedonii, widniejące prawie w każdej ofercie turystycznej dotyczącej tego kraju - chodzi o świątynię na tytułowym zdjęciu. Chwilę wytchnienia złapaliśmy na plaży, jednak woda była zniechęcająco zimna, więc długo w niej nie zostaliśmy.. oprócz Piotrka. Przyszedł czas na obiad, na który zjadłam banana z lodami – a co, wakacje są, wolno mi! :) Ania i Piotrek wzięli pizzę.

Widok z twierdzy cara Samuela
Widok z twierdzy cd.
Budynki starego miasta mają się nie całkiem dobrze..
Łódka z dawną macedońską flagą i stare miasto w tle
Po posiłku zrobiliśmy sobie sjestę na trawce w pobliżu jeziora. Około dwie godziny leżeliśmy na kocu, aż do zachodu słońca. Potem odnieśliśmy rzeczy i poszliśmy poszukać dyskoteki. Długo chodziliśmy po starym mieście, pytaliśmy ludzi gdzie tu można potańczyć, zjedliśmy na kolację wielkie burgery, a gdy już wracaliśmy, natknęliśmy się na super imprezę. Klub chyba świętował urodziny, wszyscy w środku – oprócz nas – byli ubrani bardzo elegancko, ale nikt nie tańczył.. do czasu, aż z Anią nie zawładnęłyśmy parkietem. Trzeba dodać, że muzyka była cudowna, bałkańska, grana na żywo, wręcz doskonała – trąbki, gitary i covery najlepszych utworów. Piotrek nie podzielał naszego entuzjazmu i siedział przy stoliku, za co nagrodzony został tortem. Zasnęłyśmy tej nocy zmęczone, ale szczęśliwe. Zdecydowaliśmy, że następnego dnia ruszymy dalej, do Albanii, jednak nasz pobyt w Macedonii miał się skończyć inaczej, acz niemniej pozytywnie.

Wstaliśmy, kiedy słońce było już dość wysoko nad horyzontem. Droga na wylotówkę trochę nam zajęła, a na miejscu okazało się, że mamy towarzystwo. Para autostopowiczów, również Polaków, też łapała na tej samej drodze, więc ustawiliśmy się tak, żeby sobie nie przeszkadzać i czekaliśmy. Po 10 minutach ktoś ich podwiózł, a my dalej czekaliśmy. Minął jakiś czas i zatrzymał się mężczyzna w kowbojskim kapeluszu. Kiedy wsiedliśmy, rozmawiał z nami z amerykańskim akcentem, więc z ciekawości zapytałam, gdzie go nabył. Powiedział nam, że jest Macedończykiem, ale studiował w Stanach i tam też przez parę lat pracował. Jego studia opłacone zostały z kredytu, do którego spłaty zobowiązał się po studiach, ale miał dosyć pracowania na kogoś, więc wrócił do Europy, zostawiając w Ameryce nieuregulowane rachunki. Zaprosił nas do siebie na kawę i zaproponował, że później nas odwiezie, a my nie zastanawiając się długo przyjęliśmy propozycję mając w głowach szansę na normalny prysznic. 

Kiedy dojechaliśmy, byliśmy w lekkim szoku, bo przed domem rosło coś, czego się tu nie spodziewaliśmy. Do tej pory myślałam, że ta roślina rośnie gdzieś w Azji, ale okazało się, że nie tylko tam. Ta informacja była największym szokiem całej wyprawy, ponieważ okazało się, że w Macedonii rośnie… kiwi. Przed wejściem do domu stał wielki stelaż, podobny do tych na winorośle, a po nim wspinały się pnącza. Z pomiędzy górnych rurek zwisały małe, owłosione owoce. Ja też chcę takie przed domem! (za raz obok drzewka mango) :P


Egzotyczna Macedonia
W domu nie było nikogo oprócz mamy naszego gospodarza, której nawet nie widzieliśmy, tylko słyszeliśmy jak krząta się na parterze. Kierowca zaprosił znajomego, zaparzył nam bardzo dobrej kawy, poczęstował rakiją, a potem dał zapalić coś, co nie było papierosem. Zrobiło się bardzo wesoło, dostaliśmy zaproszenie na noc z propozycją porannego odwiezienia na wylotówkę, co przyjęliśmy z entuzjazmem, bo przecież Albania nie ucieknie. 

W ten sposób spędziliśmy bardzo miły dzień, zostaliśmy poczęstowani sałatką z przepysznych, słodkich pomidorów prosto z krzaczka, a potem pojechaliśmy jeszcze do sklepu i nad wodę. Najpierw spędziliśmy czas przy jakimś barze, w którym rzekomo siedziało kilka modelek, a potem przenieśliśmy się w bardziej dziki zakątek i tam, trochę wstyd się przyznać, ale cała nasza trójka poszła spać. Gospodarz nie wyglądał jednak na urażonego. 

Słońce już zachodziło, więc wróciliśmy do domu i zostaliśmy poczęstowani kolacją. Potem jeszcze jedna kolejka niepapierosów przy amerykańskim filmie (filmy na Bałkanach są wyświetlane w oryginale, z napisami, co ułatwiało nam oglądanie) i pora spać. Spanie na łóżku po tak długiej przerwie było bardzo przyjemne.. w sumie to była jedyna noc w czasie całej wyprawy, podczas której spaliśmy na czymś bardziej miękkim niż trawa.

Rano zostaliśmy odwiezieni na wylotówkę i zaciekawieni co nas czeka w najdzikszym kraju Europy, wystawiliśmy tabliczkę z napisem Albania.

Ohrid
Polski akcent :)
Nie mam pojęcia o co tu chodzi, ale grafika jest wspaniała
Zapraszam na kolejny wpis - o Albanii! ;)


2 komentarze:

  1. Jaki polski akcent? Przeciez to wloski fiat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marka fiat jest włoska - racja, ale 3/4 maluchów wyprodukowana została w Polsce :)
      Poza tym kiedyś polskie ulice były pełne właśnie tych samochodów, dlatego myślę, że nie tylko mnie mogą kojarzyć się z naszym krajem.
      Pozdrawiam ;)

      Usuń