Po szybkim sprawdzeniu mapy,
postanowiliśmy iść ścieżką, przy której zabudowania kończyły się najszybciej.
Spacer stromą, kamienistą dróżką w ciemności trochę nas zmęczył, więc
stwierdziliśmy, że wystarczy nam tej nocy niewielki kawałek trawy, odgrodzony od
ścieżki krzakami. Przestrzeń była tak mała, że mogliśmy tam spać jedynie bez
namiotu, więc użyliśmy jego podłogi jako dodatkowej izolacji od podłoża.
Przed
snem wypiliśmy jeszcze francuskie wino, żeby zasypiało nam się szybciej, a sny
były kolorowe. Mikstura zadziałała, dzięki czemu nie budziliśmy się w nocy.
Rano zwiedziliśmy Laigueglię, a potem ruszyliśmy piechotą wzdłuż
nadmorskiej promenady, do następnej miejscowości, co poleciła nam para, z którą
jechaliśmy poprzedniego dnia.
Kościół w Laiguegli |
Zatrzymał
się dla nas kierowca, który, jako jeden z wielu napotkanych po drodze, palił w
swoim samochodzie trawkę. Jechała z nim też jego dziewczyna i ich kumpel.
Powiedzieli, że teraz jadą na chwilę do domu, żeby się przebrać, ale potem będą
się kierowali trochę dalej na wschód, więc możemy się zabrać z nimi, co też
uczyniliśmy. Przyznam, że na początku miałam małe obiekcje, ale nie dlatego, że
nasz kierowca umilał sobie czas paląc. Przez chwilę myślałam o tym, że jakoś w
tych Włoszech marnujemy czas na różne postoje, zamiast jechać dalej.
Bardzo
szybko przypomniałam sobie jednak, że nie o to w tym wszystkim chodzi i dałam
się prowadzić drodze. Wesoła brygada podwiozła nas o zmroku na publiczną plażę,
gdzie mogliśmy rozłożyć swój domek w bardzo miłym, niewidocznym miejscu. Stanął
tak blisko morza, że w nocy budziłam się co chwilę i zastanawiałam, czy fale
nas za raz nie zaleją..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz