środa, 3 maja 2017

Europa Zachodnia: 11. Genua

         Moje obawy się jednak nie sprawdziły, a namiot został tylko rano opruszony piaskiem, prawdopodobnie przez jakiegoś pieska. Okazało się, że w ciągu dnia przychodzi tam całkiem sporo ludzi ze swoimi czworonogami. To nam zupełnie nie przeszkadzało i postanowiliśmy, że zostaniemy na plaży dopóki nam się nie znudzi. Woda była przyjemnie ciepła, więc korzystaliśmy z jej uroków pływając i robiąc zdjęcia. Gdzieś pośród skał ktoś zostawił styropianową, różową deskę z barbie, więc pożyczyliśmy ją na chwilę i wiadomo – pływaliśmy.

⇽Poprzedni wpis



Pod wodą widziałam też kolorową meduzę, ale nie miałam akurat aparatu :(

Dzień minął nam leniwie, a po południu upał zrobił się nie do wytrzymania, dlatego przenieśliśmy się pod pobliskie drzewka, gdzie wreszcie mogłam rozłożyć mój hamak, który zawsze ze sobą wożę, a rzadko mam szansę się na nim pobujać. Rozpaliliśmy szybkie ognisko, na którym przygotowaliśmy zupę z makaronem i postanowiliśmy, że należy ruszyć w dalszą drogę.




Wylotówkę znaleźliśmy dopiero wieczorem, więc nie miałam dużych nadziei związanych ze złapaniem transportu. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymał się dla nas Włoch, który jechał do Genui. Strasznie się z tego faktu ucieszyliśmy, bo to oznaczało pokonanie stu dwudziestu kilometrów za jednym zamachem. Tego nam było trzeba po kilku dniach łapania samochodów najwyżej na piętnastokilometrowe odcinki.

Kierowca starał się nie wjeżdżać na autostradę, jednak było to niemożliwe z powodu zablokowanej drogi. Nie mówił po angielsku, ale mimo tego mieliśmy całkiem optymistyczne nastawienie. Wszystko zmieniło się, kiedy około jedenastej w nocy wjeżdżaliśmy do Genui. Podróż wzdłuż niekończących się brudnych budynków portowych wydawała się filmem grozy podsycanym przez czerń nocy. Baliśmy się, że kierowca wysadzi nas gdzieś obok zrujnowanych, odrapanych stoczni i będziemy musieli kombinować, jak nie dać się zabić jakiemuś włóczędze.




Właściciel samochodu zapewniał nas w prawdzie, że będziemy mogli wysiąść w centrum, ale miejsce, w którym się zatrzymał wcale go nie przypominało. Było bardziej zbliżone do odrapanych budynków i podejrzanych włóczęgów z naszych wyobrażeń. Czym prędzej oddaliliśmy się stamtąd w kierunku wskazanym jako ścisłe centrum. Tam było tylko niewiele lepiej, a co najgorsze, to wielkie miasto nie dawało nam żadnej możliwości zaszycia się gdzieś na noc..



Może zdjęcia nie oddają naszego przerażenia..


..ale w najstraszniejszych zakamarkach bałam się wyjmować aparat

Po kliknięciu niżej, dowiecie się, jak skończyła się nasza przygoda w Genui



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz