Spędziliśmy noc gdzieś na trasie w tak nieistotnym miejscu,
że je zapomniałam. Prawdopodobnie były to jak zawsze, jakieś krzaki przy drodze
lub parking. Ważniejsze jest to, że następnego dnia rano udało nam się wjechać
do Arles.
Najciekawszymi zabytkami,
które można tam podziwiać są Koloseum i teatr rzymski. Obejrzeliśmy je z
zewnątrz, bo bilety wstępu były dla nas stanowczo za drogie. Śliczne miasteczko
mogliśmy podziwiać również z tarasu kościelnego na wzgórzu.
Musieliśmy zaopatrzyć się
w zapasy wody, więc przyzwyczajeni do tego, że na południu krany miejskie są
powszechne, znaleźliśmy jeden z nich na mapie. Okazało się, że ujęcie znajduje się na cmentarzu, więc skonsternowani na migi zapytaliśmy pani stróż o
możliwość zaspokojenia pragnienia. Ta nie wyglądała na zaskoczoną i z uśmiechem
pokiwała głową widząc naszą butelkę.
Miejsce to różniło się od
polskich nekropolii, więc postanowiliśmy przejść się po nim przez chwilę. Dwie
największe różnice stanowiły rodzaje ozdób pozostawionych na mogiłach. Zamiast
zniczy, wszędzie stały piękne ceramiczne wiązanki, bukiety i kwiaty w
doniczkach. Obok nich można było także zobaczyć upamiętniające rocznice śmierci
kamienne tabliczki z wygrawerowanymi obrazkami. Najczęściej przedstawiały one
pasje i zajęcia zmarłego, ale czasem symbolizowały też powód jego zgonu.
Na wylotówkę w stronę
Avignon doszliśmy o piętnastej i byliśmy tak głodni, że urządziliśmy sobie
grilla przy jakimś osiedlu. Strasznie wiało, co z jednej strony ułatwiało nam
rozpalenie ognia, z drugiej jednak mogło być zagrożeniem dla siana, które
suszyło się na trawie nieopodal. Nic takiego się na szczęście nie stało, więc
czym prędzej zajęliśmy się jedzeniem naszej zupy z kuskusem.
Kiedy już prawie
kończyliśmy, obok nas zatrzymały się dwa samochody. Okazało się, że nie tylko
my chcieliśmy wykorzystać to ocienione miejsce na krótki, popołudniowy
odpoczynek, bo z pojazdów wyszła trójka mężczyzn z browarami. Byli przyjaźnie
nastawieni, ale nie widziałam sensu w konwersacji z nimi dłuższej niż dwie
minuty. Wyszliśmy na ulicę
wiodącą w kierunku Avignon i już po chwili zabrała nas pewna miła dziewczyna.
W kolejnym wpisie nie zatańczymy na moście w Avignon, ale się pod jednym takim wykąpiemy :D |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz