Bilety kupiłam już w październiku. Nie najtaniej jak mogłabym, ale też wcale nie najdrożej. Plan był taki, żeby zrobić sobie wakacje w grudniu, a z własnego doświadczenia wiedziałam, że na Kanarach możemy w tym czasie spokojnie rozbić namiot i nie zamarzniemy.
⇽Poprzedni wpis
Samolot
startował o 6:00 z Modlina, więc żeby się tam dostać z naszego końca świata,
musieliśmy wstać o 2:00 w nocy. Jak zawsze byliśmy lekko zestresowani tym, czy
nasze bagaże ledwie mieszczące się w kontrolne skrzynki pomiarowe nie ześlą na
nas dodatkowych opłat. Jednak jak za każdym razem, nikt nawet nie zwrócił nam
uwagi, tak samo jak innym pasażerom z wyraźnie zbyt dużymi gabarytami.
Przebudzenie słońca wyglądało jak płonące jezioro |
Wulkan Teide |
Przyznam,
że w zasadzie nie mieliśmy zaplanowanego pobytu. Bo nie można nazwać planem
kilku interesujących punktów zaznaczonych na mapie. Zdaliśmy się na los i jak
na mój gust, bardzo dobrze na tym wyszliśmy. Z lotniska próbowaliśmy się najpierw
wydostać stopem, ale wyjeżdżały stamtąd same taksówki albo wynajęte samochody i
przez pół godziny nikt nie czuł potrzeby, żeby się dla nas zatrzymać.
Zdecydowaliśmy
się wtedy na piekielnie drogi autobus, żeby wyjechać do najbliższej
miejscowości i zjeść coś na kształt obiadu, czyli bagietkę z serem zakupione w
hiperdino (najtańszy supermarket na wyspach). Później ponownie stanęliśmy na
wylotówce, tym razem prowadzącej na północ wyspy.
Już
po dziesięciu minutach (kiedy postanowiłam się schować dla żartu za latarnią),
Krzyśkowi udało się zatrzymać pewną sympatyczną panią. Przez 15 minut podróży
rozmawialiśmy o tym, że od 5 lat mieszka na Teneryfie, co jest
według niej warte zobaczenia na wyspie i jak możemy kupić bono busy, żeby
zaoszczędzić na przejazdach komunikacją miejską. Poprosiliśmy, żeby zostawiła
nas przy Puertito de Guimar, bo wydawało nam się na tyle małą miejscowością, że
ze znalezieniem miejsca na namiot nie powinniśmy mieć problemu.
Miła pani, która pochodziła z Argentyny, zjechała
kilka kilometrów ze swojej trasy, żeby podwieźć nas możliwie blisko centrum. Było
już późne popołudnie, więc wolnym krokiem zaczęliśmy zmierzać tam, gdzie wiodło
nas przeczucie. Po drodze zrobiliśmy sobie przerwę na jednej z ławeczek przy deptaku
wiodącym wzdłuż palm, przed którym rozpościerała się szeroka, czarna plaża. Już
wtedy zauważyłam, że w mieście jest dużo mniej turystów, niż się tego
spodziewałam.
Dla nas to była dobra wiadomość, bo zmniejszało się
prawdopodobieństwo, że ktoś zauważy nasz biwak. Skierowaliśmy się na skraj
miasteczka, gdzie ku swojemu zdziwieniu zobaczyliśmy sporo kamperów
zaparkowanych nad brzegiem.
Idąc dalej, robiło się trochę dziwniej, bo weszliśmy
na ścieżkę, wzdłuż której ktoś postawił kilka prowizorycznych schronień skleconych z blachy falistej i desek. Prawdopodobnie mieszkali tam bezdomni i zapewne
nic by się nam nie stało, gdybyśmy przenocowali w ich pobliżu, ale przezorność
kazała nam zawrócić i spytać mieszkańców kamperów, czy nie będzie im
przeszkadzało, jeśli rozstawimy obok nich namiot. Nawiązałam więc dialog z
jedną starszą panią:
- Przepraszam, mam jedno małe pytanie - Czy nie
będzie problemu, jeśli z chłopakiem spędzimy tu jedną noc w namiocie? –
zapytałam
- Raczej nie, ale policja lubi się czepiać jak widzą
biwak, więc lepiej zniknąć rano.
- Tak o 6, czy 7?
- Nie no, może być nawet 8.
- A czy Państwu nie będzie przeszkadzać, jeśli
rozstawimy się tutaj obok?
- Oczywiście, że nie – proszę bardzo – powiedziała serdecznie.
- Super, wielkie dzięki! – szczerze odwzajemniłam
uśmiech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz