Z nadzieją na złapanie WiFi udaliśmy
się do McDonalda. Okazało się jednak, że potrzebne jest logowanie z numerem
telefonu, a polskiego kierunkowego nie ma na liście.. poza tym restauracja była
otwarta tylko do północy. Skierowaliśmy więc kroki w stronę dworca kolejowego, by
spróbować się wydostać z tego strasznego miejsca. Znaleźliśmy spokojniejszą
dzielnicę oddaloną o dwie stacje, a na miejscu zapytani o radę młodzi ludzie, wskazali nam pewną plażę.
Zeszliśmy
na nią po schodach jakieś 20 m w dół i rozłożyliśmy namiot na betonie. Strach
pomyśleć, co by było, gdyby w nocy fale zabrały nas razem ze schronieniem w
morską toń. Na szczęście woda była
względnie spokojna, więc rano, nie całkiem wyspani, zebraliśmy dobytek i
postanowiliśmy dać sobie jeszcze jeden dzień na łapanie stopa we Włoszech. W
związku z nocną przygodą, nasze morale były raczej niskie.
Stwierdziliśmy, że jeśli nie będzie nam szło, to po prostu zawrócimy w stronę Szwajcarii, a potem pojedziemy do bawarskich zamków. Po trzech godzinach od wyjścia na drogę wylotową udało nam się dojechać tylko do oddalonego o dziesięć kilometrów Recco, więc wprowadziliśmy w życie plan B.
Polskie okna takie międzynarodowe :) |
Recco |
Znaleźliśmy najbliższy wjazd na autostradę i od tego momentu podróż znów szła jak z płatka. Najpierw w okolice Mediolanu podwiózł nas ojciec z synem, a już po chwili mieliśmy następną podwózkę. Aż nie mogliśmy uwierzyć, kiedy siedząca w samochodzie para oznajmiła, że jadą na granicę szwajcarsko – niemiecką.
Byli
to bardzo mili ludzi, ona z pochodzenia Amerykanka, on spędził w Stanach wiele
lat, więc mogliśmy z nimi porozmawiać na każdy niemal temat. Częstowali nas
ekologicznymi warzywami z plantacji działającej na zasadzie komuny, opowiadali
o edukacji we Włoszech i w USA, o tym, że jadą po córkę do Niemiec, bo uczy się
tam języka na letniej szkole, a także o swoim domu w Toskanii. Tę miłą
przejażdżkę zakończyliśmy na stacji benzynowej, którą znaleźliśmy na mapie,
podziękowaliśmy szczerze i rozeszliśmy się w swoje strony.
Nastał
już wieczór, więc postanowiliśmy poszukać jakiegoś miejsca na namiot. Spanie w
pobliskim lasku nie wydawało się być dobrym pomysłem, dlatego wybraliśmy
niewielki parking w jego pobliżu i rozłożyliśmy tam nasz domek. Stwierdziliśmy, że
zjemy na kolację coś ciepłego i z uporem przez kilka godzin próbowaliśmy
wzniecić ogień. Walczyliśmy z przesiąkniętym wilgocią powietrzem i z równie
wilgotnymi patykami, ale w końcu udało się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz