Dalsza podróż nieco się
skomplikowała bo po dostaniu się do Wiednia mieliśmy kryzys i niepotrzebnie
wjechaliśmy do samego centrum miasta. Na domiar złego była niedziela, dlatego jeździło mniej samochodów niż w tygodniu. Nie wiedzieliśmy przy której
wylotówce stanąć, więc krążyliśmy od jednej do drugiej, staliśmy w różnych
miejscach dość długi czas, aż zrobiło się naprawdę późno.
Przejechaliśmy metrem
chyba całe miasto. Zdesperowani zajrzeliśmy jeszcze na dworzec autobusowy, ale
dużo nam to nie dało. Postanowiliśmy, że następnego dnia się rozdzielimy - Kacper pojedzie
w stronę Pragi, my na Słowację, a potem do domów. Wściekli na siebie, zmarznięci
i odrobinę mokrzy, postanowiliśmy znaleźć miejsce na nocleg. Padło na ubikację
na jednym z przystanków metra.
Najbardziej przystępną
ubikację, najmniej śmierdzącą, jaką udało nam się znaleźć - dla niepełnosprawnych. Niewiele jednak spaliśmy,
bo było koło 2:00, a postanowiliśmy wstać o 6:00, ze względu na ryzyko
wejścia do nas sprzątaczek. W sumie, mogłyby równie dobrze wejść do nas w nocy,
więc niepotrzebnie panikowaliśmy. Trudno było wstać tak wcześnie, potem zebrać
się w sobie żeby szukać wyjścia, albo raczej wyjazdu z naszej sytuacji. Miałam
małe wątpliwości – w końcu to ja musiałam teraz o wszystkim decydować i jeżeli
decyzje byłyby złe, byłyby to moje złe decyzje.
Po krótkim pożegnaniu,
przy którym chyba było widać na mojej twarzy, że jestem wściekła na Kacpra, że
tak długo byliśmy w tym austriackim mieście, rozeszliśmy się w przeciwne
strony. On poszedł chyba na autobus, a później okazało się, że podróż zabrała mu
dużo więcej czasu niż nam, bo ponad 20 godzin. My wieczorem już byłyśmy w domu.
We Wiedniu musiałyśmy przejść jakieś 5 km, zanim znaleźliśmy stację benzynową
na autostradzie. Musiałyśmy też przebiec przez jezdnię, czego bardzo nie lubię.
Ruch był bardzo duży, ale jakoś się udało. Ze stacji poszło nam jak po maśle.
Bardzo łatwo jest coś złapać dwóm dziewczynom.
Z Wiednia pojechaliśmy
pod Bratysławę z parą z Finlandii. Później na stacji benzynowej podeszłyśmy do
busika z Polakami. Siedziało w nim czterech mężczyzn, w tym co najmniej dwóch było pijanych.
To było dość nieodpowiedzialne, że z nimi pojechaliśmy, ale byli poczciwi.
Jechali gdzieś pod Lublin, na jakąś wieś. Pracowali wcześniej na
zachodzie i nie mam pojęcia jak to zrobili, ale opowiadali, że jechali przez
Włochy. Nie byli zbyt ogarnięci, po drodze nie za bardzo wiedzieli którędy
jechać i gdzie nas wysadzić. Jechaliśmy z nimi około 5-6 godzin i wysadzili nas
w końcu w całkiem dobrym miejscu, na trasie S1.
Praktycznie już byłyśmy w
domu, bo stamtąd nie trudno było złapać kogoś na Częstochowę. Koleś się zatrzymał, powiedział, że
powinniśmy trzymać kartkę, ale my zrezygnowałyśmy z niej, bo Siewierz nie zdał
egzaminu. Jakiś człowiek nie wiedział, gdzie to jest, więc łapałyśmy na kciuka.
Kierowca okazał się ciekawym człowiekiem, opowiadał jak to jeździ sobie w różne
strony świata, bo lubi kitesurfing, więc był na wielu wyspach, a niedługo
planuje wyjazd do Brazylii. Mówił też o wiosce w Afryce, nie pamiętam w którym
państwie, gdzie młodzież zamiast pić alkohol, który jest tam drogi, pali
marihuanę, bo hodują ją w ogródkach.
To był ciekawy wyjazd,
podczas którego zakochałam się w Chorwacji. Cieszę się, że tam byłam, bo spanie
na tak pięknych plażach, pływanie w przejrzystych wodach i wylegiwanie się w
słońcu to jest to, co lubię najbardziej. Szczęśliwa będę chyba tylko w takim
miejscu.
KONIEC
Była to ostatnia część historii o podróży do Holandii i Chorwacji w lipcu 2011 r. zaczerpnięta z mojego autostopowego pamiętnika.
Była to ostatnia część historii o podróży do Holandii i Chorwacji w lipcu 2011 r. zaczerpnięta z mojego autostopowego pamiętnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz