Sceneria podwodna okazała
się być dużo ciekawsza niż w poprzedniej miejscowości. Widziałam jeżowce
przyklejone do skałek, wielką rozgwiazdę, malutkie kraby, ławice rybek, z
którymi pływałam - fantastycznie kolorowy świat. Radości nie było końca. Po
intensywnym opalaniu, przeszłam się jeszcze z Kacprem, zobaczyć, czy dalej też
jest tak miło jak na naszej plaży. Szliśmy górą klifu wspinając się
i podziwiając widoki. Morze kończyło się jak wszędzie dość szybko i niedaleko
widzieliśmy inne wyspy.
Na dole było widać inne
podobne do naszej laguny, ale bardziej skaliste, z mniejszą ilością plaż.
Oczywiście nigdzie nie było pisaku, tylko w najlepszym razie malutkie kamyczki,
jak u nas. Nawet na plaży w kształcie ząbka, z której słynęła miejscowość Bol,
nie było możliwości spacerowania bez klapek. Mieszkaliśmy bardzo blisko niej.
Wystarczyło tylko przejść krótki lasek i już zaczynała się zatłoczona, wcale
nie aż taka piękna plaża „Zlatni rat”.
Niestety nie było tam ani
bezpłatnych ubikacji, ani pryszniców, co nie dawało nam możliwości - nawet,
gdybyśmy chcieli - pozostania tam dłużej. Za to na plaży było więcej muszelek,
o czym przekonałam się następnego dnia, kiedy udałam się tam przed naszym
powrotem do Supetaru. Zebrałam ich sporo, a po powrocie do domu, udało mi się z
nich zrobić naszyjnik. Ostatniego wieczoru na wyspie Brać, Dominika poszła z Kacprem
na zakupy, z racji tego, że byłam już tam rano, a nic ciekawego w sumie w
mieście nie widziałam, tym razem zostałam na plaży i czytałam książkę, leżąc pod kocykiem
na skałach.
W czasie kiedy ich nie
było, jakaś para uprawiała jogę po drugiej stronie plaży, przy zachodzie słońca. To był dziwny, ale romantyczny widok. Kiedy moi towarzysze wrócili, przynieśli ze sobą
mnóstwo bardzo dobrych rzeczy, w tym wino domowej roboty, ciasteczka kokosowe,
jakieś inne ciasteczka i drugie, tańsze wino. Zrobiliśmy sobie małą imprezkę
pod gwiazdami. Pożegnalną niestety, bo następnego dnia rano, zaczęliśmy
zmierzać do domu. Kacper postanowił, że wraca z nami.
Powrót był już szybszy
niż droga z Holandii. Z Bol, złapaliśmy taksówkę, od razu mówiąc, że chcemy
jechać za darmo, bo nie mamy kasy. Koleś się z nas śmiał, ale Kacper mu zaczął
opowiadać, jak jeździmy stopem, to tamten nam odpuścił, chociaż momentami się
martwiłam, że jednak po wyjściu z samochodu wypali z ceną. Tak się na
szczęście nie stało. Na prom w Supetarze udało nam się wejść za darmo, bo
właśnie wjeżdżały na niego samochody i jakoś nikt się nie przejął, że trójka
ludzi z plecakami weszła nie podchodząc
do żadnego pana sprawdzającego bilety. Pogoda już nie była taka świetna, niebo
było zachmurzone.
Naszym zadaniem było
wydostać się ze Splitu tego samego dnia. Mieliśmy jeszcze dużo czasu. Jego
sporą część zmarnowaliśmy czekając na autobus, bo jakoś nie byliśmy pewni,
który będzie najwłaściwszy. Poszczęściło nam się, bo kiedy weszliśmy do jednego,
jacyś mili Chorwaci powiedzieli nam, gdzie trzeba wysiąść. Znaleźliśmy się w
idealnym miejscu, na autostradzie, obok był przystanek i stacja benzynowa.
Niestety nie zbudowana jeszcze do końca, ale i tak stanęliśmy na jej wyjeździe
i łapaliśmy coś w stronę Zagrzebia. Było około 17:00 i robotnicy z tej stacji
kończyli pracę. Mieli okazję nas poobserwować, więc sami podeszli pytając gdzie chcemy jechać. Jeden z nich akurat zmierzał do Zagrzebia i dzięki niemu udało nam się
dostać tak daleko, chociaż się tego nie spodziewaliśmy.
CDN.
Była to kolejna część historii o podróży do Holandii i Chorwacji w lipcu 2011 r. zaczerpnięta z mojego autostopowego pamiętnika.
Była to kolejna część historii o podróży do Holandii i Chorwacji w lipcu 2011 r. zaczerpnięta z mojego autostopowego pamiętnika.
Za tydzień pożegnamy się z Chorwacją :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz