środa, 18 października 2017

Holandia i Chorwacja: 13. Powrót do domu


      Dalsza podróż nieco się skomplikowała bo po dostaniu się do Wiednia mieliśmy kryzys i niepotrzebnie wjechaliśmy do samego centrum miasta. Na domiar złego była niedziela, dlatego jeździło mniej samochodów niż w tygodniu. Nie wiedzieliśmy przy której wylotówce stanąć, więc krążyliśmy od jednej do drugiej, staliśmy w różnych miejscach dość długi czas, aż zrobiło się naprawdę późno.

⇽Poprzedni wpis

Przejechaliśmy metrem chyba całe miasto. Zdesperowani zajrzeliśmy jeszcze na dworzec autobusowy, ale dużo nam to nie dało. Postanowiliśmy, że następnego dnia się rozdzielimy - Kacper pojedzie w stronę Pragi, my na Słowację, a potem do domów. Wściekli na siebie, zmarznięci i odrobinę mokrzy, postanowiliśmy znaleźć miejsce na nocleg. Padło na ubikację na jednym z przystanków metra.

Najbardziej przystępną ubikację, najmniej śmierdzącą, jaką udało nam się znaleźć - dla niepełnosprawnych. Niewiele jednak spaliśmy, bo było koło 2:00, a postanowiliśmy wstać o 6:00, ze względu na ryzyko wejścia do nas sprzątaczek. W sumie, mogłyby równie dobrze wejść do nas w nocy, więc niepotrzebnie panikowaliśmy. Trudno było wstać tak wcześnie, potem zebrać się w sobie żeby szukać wyjścia, albo raczej wyjazdu z naszej sytuacji. Miałam małe wątpliwości – w końcu to ja musiałam teraz o wszystkim decydować i jeżeli decyzje byłyby złe, byłyby to moje złe decyzje.

Po krótkim pożegnaniu, przy którym chyba było widać na mojej twarzy, że jestem wściekła na Kacpra, że tak długo byliśmy w tym austriackim mieście, rozeszliśmy się w przeciwne strony. On poszedł chyba na autobus, a później okazało się, że podróż zabrała mu dużo więcej czasu niż nam, bo ponad 20 godzin. My wieczorem już byłyśmy w domu. We Wiedniu musiałyśmy przejść jakieś 5 km, zanim znaleźliśmy stację benzynową na autostradzie. Musiałyśmy też przebiec przez jezdnię, czego bardzo nie lubię. Ruch był bardzo duży, ale jakoś się udało. Ze stacji poszło nam jak po maśle. Bardzo łatwo jest coś złapać dwóm dziewczynom.

Z Wiednia pojechaliśmy pod Bratysławę z parą z Finlandii. Później na stacji benzynowej podeszłyśmy do busika z Polakami. Siedziało w nim czterech mężczyzn, w tym co najmniej dwóch było pijanych. To było dość nieodpowiedzialne, że z nimi pojechaliśmy, ale byli poczciwi. Jechali gdzieś pod Lublin, na jakąś wieś. Pracowali wcześniej na zachodzie i nie mam pojęcia jak to zrobili, ale opowiadali, że jechali przez Włochy. Nie byli zbyt ogarnięci, po drodze nie za bardzo wiedzieli którędy jechać i gdzie nas wysadzić. Jechaliśmy z nimi około 5-6 godzin i wysadzili nas w końcu w całkiem dobrym miejscu, na trasie S1.

Praktycznie już byłyśmy w domu, bo stamtąd nie trudno było złapać kogoś na Częstochowę.  Koleś się zatrzymał, powiedział, że powinniśmy trzymać kartkę, ale my zrezygnowałyśmy z niej, bo Siewierz nie zdał egzaminu. Jakiś człowiek nie wiedział, gdzie to jest, więc łapałyśmy na kciuka. Kierowca okazał się ciekawym człowiekiem, opowiadał jak to jeździ sobie w różne strony świata, bo lubi kitesurfing, więc był na wielu wyspach, a niedługo planuje wyjazd do Brazylii. Mówił też o wiosce w Afryce, nie pamiętam w którym państwie, gdzie młodzież zamiast pić alkohol, który jest tam drogi, pali marihuanę, bo hodują ją w ogródkach.

To był ciekawy wyjazd, podczas którego zakochałam się w Chorwacji. Cieszę się, że tam byłam, bo spanie na tak pięknych plażach, pływanie w przejrzystych wodach i wylegiwanie się w słońcu to jest to, co lubię najbardziej. Szczęśliwa będę chyba tylko w takim miejscu.


KONIEC


Była to ostatnia część historii o podróży do Holandii i Chorwacji w lipcu 2011 r. zaczerpnięta z mojego autostopowego pamiętnika.


Szczerze, to jeszcze nie wiem o czym napiszę za tydzień ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz