środa, 15 listopada 2017

Bieszczady: 2. Zwiedzanie Komańczy


    Miejsce, w którym się zatrzymaliśmy nie przypominało schronisk PTTK do jakich przywykłam. Nie było piętrowych łóżek, ani wspólnej łazienki na korytarzu. Była za to bardzo klimatyczna, pięknie wyłożona drewnem wspólna przestrzeń, w której można było zjeść i się napić.

⇽Poprzedni wpis

Na ścianach restauracji wisiało mnóstwo drewnianych rzeźb, które idealnie pasowały do ław i stołów z bali. Do tego kilka wiszących pod sufitem kwiatów, kominek, który dał nam przyjemne ciepło, kiedy wróciliśmy z nocnej wyprawy do sklepu i świece, zapalone podczas kolacji, na którą składały się pierogi ruskie. Zupełnie nie tak pamiętałam moje wcześniejsze wyjazdy w góry.




Nie muszę chyba mówić, że bardzo miło było móc wejść do dwuosobowego pokoju z łazienką nie musząc przejmować się tym, że kogoś obudzimy albo że ktoś chrapaniem obudzi nas. Wystrój sypialni był raczej prosty, ale jak wiadomo, w górach za szczyt luksusu można uznać nawet ciepłą wodę pod prysznicem i prąd w gniazdkach.

Rano przywitał nas zza okna obraz zamglonego lasu. Miał w sobie coś tajemniczego i niepokojącego. Ten widok nie był dla mnie motywacją, żeby zebrać się jak najszybciej, bo wolałam żeby mgła opadła i pojawiły się promienie słońca, dlatego Krzysiek czekał na mnie chwilę na dole. Potem jeszcze sesja na uroczym tarasie schroniska i mogliśmy ruszać dalej.



Schronisko PTTK w Komańczy


Zanim zatrzymał się dla nas kierowca, który podwiózł nas poprzedniego wieczora do Komańczy, nie wiedzieliśmy absolutnie nic o tym miasteczku. Mnie kojarzyło się jedynie z plemieniem Indian o nazwie Komancze, z którymi oczywiście nie miało prawa mieć związku.


Mural reklamowy Karpat Zachodnich

i po drugiej stronie ulicy też

Sklep nr 1!
Zasób naszych informacji został powiększony o to, że niedaleko schroniska znajduje się klasztor sióstr Nazaretanek i że jest to miejscowość, gdzie funkcjonują świątynie czterech religii – prawosławnej, grekokatolickiej, rzymskokatolickiej i światków Jehowy. Budynki trzech pierwszych kościołów mieliśmy okazję widzieć podczas porannego spaceru, natomiast wyznawców ostatniej, spotkaliśmy wychodząc z pobliskiego sklepu. Zwiedzanie zaczęliśmy jednak od drewnianego, zielonego klasztoru.

Nie tylko my chcieliśmy zobaczyć klasztor

Kościół rzymskokatolicki Św. Józefa

Cerkiew grekokatolicka Opieki Matki Boskiej

Cerkiew  prawosławna - dla odmiany - również Opieki Matki Boskiej

Po krótkim zwiedzaniu stanęliśmy na wylotówce w stronę Wetliny. Nie musieliśmy długo czekać, by zatrzymało się auto z trzema wesołymi facetami. Na początku nie wierzyłam, że aż tak szybko nam poszło i z lekką rezerwą podeszłam do samochodu. Panowie zaparkowali w zatoczce na przystanku i wyszli z samochodu, po czym zaczęli przerzucać swoje rzeczy ze środka pojazdu do bagażnika. Kiedy niepewnie zapytaliśmy, czy się zmieścimy, zażartowali, że dwóch z nich poczeka na autobus, a my pojedziemy dalej na ich miejscach. Przez sekundę nawet w to uwierzyłam. Samochód był jednak tak pojemny, że w bagażniku zmieściły się także nasze plecaki i cała piątka mogła komfortowo rozsiąść się na siedzeniach.

Panowie byli z jednej firmy i chyba mieli jakieś sprawy do załatwienia w okolicy, co połączyli z imprezą integracyjną, a z tego co mówili wynikało, że nieźle poprzedniej nocy imprezowali i (poza kierowcą) byli jeszcze lekko wstawieni. Humory im dopisywały, dzięki czemu przejażdżka minęła nam w bardzo wesołej atmosferze. Podwieźli nas do Wetliny, gdzie udali się do pobliskiej restauracji, żeby zregenerować siły.

Nasze kroki skierowaliśmy najpierw do stoiska z lodami tajskimi i goframi, bo miałam straszną ochotę na bąbelkowe gofry, których po raz pierwszy miałam okazję spróbować we Lwowie. Później zakwaterowaliśmy się w schronisku młodzieżowym, w którym znowu poczułam się jak za czasów studenckich rajdów PTTK.

CDN.




Niebawem w końcu pójdziemy w góry!

1 komentarz: