środa, 8 listopada 2017

Bieszczady: 1. Przyspieszony kurs krótkofalarstwa



     Już od dawna marzyłam o tym, żeby ponownie stanąć na wylotówce z wyciągniętym kciukiem, a od ponad roku snuliśmy z Krzyśkiem plany o wypadzie w Bieszczady. Nadal nie mogę pojąć, jak wprowadzanie naszych założeń w życie mogło nam zająć aż tyle czasu, ale najważniejsze, że w końcu się udało. Zdołaliśmy wygospodarować cztery wolne dni i ruszyliśmy w drogę w najpiękniejszym okresie polskiej złotej jesieni.



Z oszczędności czasu, którą wymusiła na nas praca, postanowiliśmy pojechać z Warszawy do Rzeszowa autobusem, a stamtąd już łapać autostop w kierunku gór. Na wylotówce z miasta spędziliśmy pół godziny, co było jak na nas słabym czasem, ale z Krzyśka doświadczenia wynikało, że w Rzeszowie tak po prostu bywa. Ja nie jeździłam jeszcze w tych rejonach stopem, ale w Bieszczadach byłam dwa razy, jako uczestniczka zorganizowanych wyjazdów grupowych.


Rondo dla pieszych

Pomnik Czynu Rewulocyjnego
To musi być dobry sklep
Pierwszym kierowcą, który nas podwiózł był fascynat, żeby nie powiedzieć fanatyk krótkofalarstwa. Z prawdziwą pasją opowiadał nam o tym niezwykłym hobby i trudno powiedzieć nawet, ile czasu mogło minąć, bo tak wciągnął nas jego monolog mówiony jakby na jednym wydechu. Ten człowiek uwielbiał mówić, co było widać i pewnie dlatego wybrał taką formę spędzania wolnego czasu. Opowiedział nam o uprawnieniach, konkursach, w których udało mu się zająć wysokie miejsca w skali Europy i o tym, że w Polsce ludzie obawiają się anten, które krótkofalowcy montują na swoje potrzeby.

Przytoczył historię pewnego siedemdziesięciolatka, któremu mieszkańcy bloku zniszczyli jego antenę, dzięki której mógł mieć kontakt ze światem i realizować swoją pasję. Na szczęście społeczność krótkofalowców zdołała pomóc staruszkowi i przemówić do rozsądku administratorowi budynku.

Od naszego kierowcy dowiedzieliśmy się też, na czym mniej więcej polega ta zabawa. W skrócie chodzi o szukanie kontaktu z innymi amatorami z całego świata, poprzez łączność na wydzielonych pasmach. Niektóre z nich są dostępne jedynie o określonej porze roku. W ten sposób można skontaktować się nawet z osobami z Japonii, czy USA. Międzynarodowy alfabet krótkofalowców zrobił na mnie największe wrażenie. FCWTS to Foxtrot, Charlie, Whisky, Tango, Sierra. Czy nie brzmi zabawnie? 

Kolejnym kierowcą, którego udało nam się zatrzymać był Holender, który z żoną Polką postanowił zamieszkać w Komańczy. Z wielką trudnością przychodziło mu wypowiadanie nazw polskich miast, więc rozmowę prowadziliśmy po angielsku. Zwracał nam uwagę na to, ile nowych domów powstało w okolicy i że najczęściej są to drugie domy, więc w okresie zimy miasteczko świeci pustkami. Opowiadał też o tym, że właśnie wraca z Amsterdamu i pokonuje tę trasę dosyć regularnie zawsze zabierając po drodze autostopowiczów.

Kiedy jechaliśmy słońce już zachodziło więc rozmarzona patrzyłam w niebo. Dostrzegłam wtedy częściowe halo, czyli fragment tęczy w chmurach, o czym rozentuzjazmowana poinformowałam resztę pasażerów. Już kiedyś widziałam je podczas pobytu na Lanzarote, a także w Norwegii, kiedy powstało wokół księżyca, ale w Polsce spotkałam się z nim po raz pierwszy.

Około 18:00 zrobiło się już zupełnie ciemno, więc kierowca podwiózł nas do schroniska PTTK w Komańczy, a sam pojechał do domu. W ten sposób osiągnęliśmy nasz cel tego dnia, czyli znaleźliśmy miejsce noclegowe, co wcale nie było dla mnie takie oczywiste, bo po raz pierwszy podróżowałam w ten nieprzewidywalny sposób bez namiotu. Jak ja za Tobą tęskniłam mój autostopie! Znów mnie nie zawiodłeś :)

CDN.

W następnym poście coś więcej o niezwykłym schronisku i poznawaniu Komańczy





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz