Do Dubrownika podwiozła
nas pewna przewodniczka wyglądająca trochę jak facet. Aby dojść do starego
miasta, musieliśmy jeszcze pokonać spory kawałek drogi w dół. Schodziliśmy więc
po schodach starając się nie myśleć o tym, że aby wrócić z powrotem na tę
ulicę, by ruszyć w dalszą drogę, będziemy musieli nieźle się napocić..
Miasto odwiedziłam już
wcześniej, w marcu, kiedy podczas Erasmusa w Chorwacji, wybrałam się tu z
kilkoma znajomymi wypożyczonym samochodem. Perła Adriatyku, jak nazywany jest
Dubrownik, była zatłoczona zarówno wtedy, jak i teraz. W tym miejscu sezon
turystyczny trwa cały rok.
Około ósmej rano
dotarliśmy przed główną bramę i było już tak gorąco, że wiedzieliśmy co trzeba
zrobić – najpierw zostawić gdzieś plecaki, a potem cała reszta. Niestety
Dubrownik jest przemęczony turystami, a raczej mieszkańcy i pracujący tu ludzie po prostu ich nienawidzą, dlatego próżno liczyć na choćby odrobinę łaski,
wyrozumiałości, czy dobrej woli.. W informacji turystycznej nie można zostawiać
rzeczy, za to można dostać w niej skierowanie do agencji turystycznej, w której
taka możliwość istnieje.. oczywiście płatnie. Nie pamiętam już ile od nas
chcieli, ale wybitnie nam się to nie kalkulowało.
Spytaliśmy też pewnej
zakonnicy, czy nie byłoby możliwości zostawienia rzeczy w czymś w rodzaju plebani,
czy hotelu dla pielgrzymów. Kiedy już zrozumiała co chcę jej przekazać łamanym
chorwackim, to nie miała najmniejszej ochoty nam pomagać.. patrzyła na nas ze
złością i kazała wyjść.. no spoko, nie ma to jak powołanie.
Włóczyliśmy się
brzegiem morza i tam znaleźliśmy rozwiązanie naszego problemu.
Weszliśmy w głąb kolczastych krzaków i skrzętnie ukryliśmy nasz dobytek.
Przykryliśmy go taką ilością trawy, że trudno byłoby go zauważyć. Mogliśmy
wreszcie skierować kroki do centrum miasta.
Podczas poprzedniej
wizyty, jakoś umknęła mi informacja o biletach ulgowych na zwiedzanie murów (30
zamiast 100 kun, czyli koło 17, zamiast 60zł), dlatego tym razem chciałam
naprawić swój błąd i wejść na górę. Zdecydowanie było warto. Próbowaliśmy też
załatwić bilet studencki dla Ani, ale chyba poczułam się zbyt pewnie po akcjach
w Atenach i tym razem nieopatrznie poszłam do tego samego okienka, co ona.. Pan
po drugiej stronie szyby, co prawda sprzedał jej bilet na moją legitymację, ale
gdy ja podeszłam, to zorientował się, co przed chwilą zrobił i powiedział, że
oszukujemy.. udawanie, że to pomyłka nie pomogło, więc czym prędzej się stamtąd
oddaliliśmy. Mieliśmy tylko dwa bilety, a nie wiedzieliśmy jeszcze, gdzie jest drugie wejście na mury, więc Ania poszła sobie pochodzić po uliczkach starego
miasta, a ja i Piotrek przez godzinę okrążaliśmy starówkę prawie dwukilometrową
ścieżką na wysokości dochodzącej do 25 m.
Gdy zeszliśmy w samo
południe, żar lejący się z nieba pokierował nas w stronę plecaków i morza, w pobliże pewnego baru. Tam, zastaliśmy zero piasku, a nawet normalnego
wejścia po kamieniach.. po prostu wielkie skały i zejście betonowymi schodkami
bezpośrednio do głębokiej na jakieś 2,5 metra wody. Takie miejsca lubię
najbardziej, bo w krystalicznym morzu niezmąconym mułem, czy piaskiem, najlepiej
widać to, co skryte pod powierzchnią. Wyposażona w maskę i rurkę oddawałam się
więc przyjemności obserwowania kolorowych rybek, krabów i
rozgwiazd.
Minusem tego typu
nabrzeża jest beton i skały, na których trzeba leżeć i sytuacji nie poprawia
nawet karimata.. W związku z zamiarem zostania tam na kilka godzin, upraliśmy
sobie rzeczy, które tego wymagały, susząc je później na skałach, zdrzemnęliśmy
się, zjedliśmy zupki chińskie z wrzątku, który
dostaliśmy w barze, a po południu ruszyliśmy z powrotem na wylotówkę.. ponad
godzinę idąc pod górę, by czekać kolejną na samochód stojąc na przystanku. Było
to brutalne zderzenie z rzeczywistością, bo już odzwyczailiśmy się od tak
długiego czekania na transport. Nadzieja na dotarcie tego dnia do Bośni i
Hercegowiny prysła, gdy o szóstej wysiedliśmy w pobliżu miasta Opuzen.
Próbowaliśmy jeszcze
coś łapać, ale słońce bardzo szybko zaszło, więc nie widząc
dalszego sensu, poszliśmy jeszcze do marketu, a potem znaleźliśmy
bardzo dobre miejsce na namiot, na terenie pobliskiego sadu. Zastałam tam
jeszcze pracownika, więc zapytałam go, czy możemy rozbić się przy murze
jednego z budynków. Powiedział, że do szóstej rano nie ma problemu. W miejscu,
w którym wysiedliśmy, zjawiła się para autostopowiczów z Ukrainy, z którymi nasze
losy połączyły się na najbliższe dwa dni..
"...przewodniczka wyglądająca trochę jak facet." - legendarne! :P:D
OdpowiedzUsuńNa prawdę całą drogę się zastanawiałam, czy to kobieta, czy mężczyzna :P
OdpowiedzUsuńDopiero jak wysiedliśmy, jednogłośnie przyznaliśmy, że to jednak "ona" xD