Kierowca wysadził nas podobno w środku miasta, ale było tak ciemno, pusto i strasznie, że czuliśmy się jak w jakiejś dzielnicy przemysłowej. To miejsce zupełnie nie przypominało centrum europejskiej stolicy. Co więcej, typy, które minęły nas zaraz po opuszczeniu samochodu były pozbawione zębów i miały szaleństwo w oczach, dlatego jak najszybciej udaliśmy się tam, gdzie wydawało nam się, że będzie bezpieczniej..
⇽Poprzedni wpis
Na szczęście tamtych narkomanów już nie spotkaliśmy, za to intuicja doprowadziła nas do miejsca wręcz idealnego, by przeczekać w nim dwie godziny do wschodu słońca. Znaleźliśmy się przed bankiem, obok ochroniarza.. dosłownie dwa metry od niego i naprzeciwko trzech kamer, z których jedna była skierowana prosto na nas. Usiedliśmy pod ogrodzeniem i czekaliśmy na reakcję nocnego stróża. Ten jednak nie przejął się nami w najmniejszym stopniu, dlatego czując się bezpiecznie, staraliśmy się zdrzemnąć. Już o tej porze było dość ciepło, co wróżyło prawdziwe upały w ciągu dnia.
Gdy zaczęło się
przejaśniać, ruszyliśmy w stronę Akropolu by przy wschodzie słońca zjeść na
wzgórzu śniadanie. Przebycie tej drogi z
ciężkimi plecakami nie było proste, ale udało się. W zasadzie prawie się udało, bo sam Akropol
był zamknięty, więc znaleźliśmy idealne miejsce gdzieś pod jego ogrodzeniem. W
międzyczasie zdążyliśmy też obudzić
pewnego miłego, starszego pana, który miał domek w pięknym, ale dość kłopotliwym
dla niego miejscu. Chodzi o to, że na jego dach można było z łatwością wejść, a stamtąd roztaczała się wspaniała panorama
Aten. Dlatego w czasie próby zrobienia tego, co jak się okazało robiło już
wielu przed nami, starszy pan wyszedł z domku mówiąc coś po grecku. Oczywiście
nawet bez znajomości tego języka można było zrozumieć, że chodziło mu mniej
więcej o „złaźcie z mojego dachu”.
Grzecznie przeprosiliśmy i powiedzieliśmy, że nie mówimy po grecku, wtedy on
przeszedł płynnie na angielski z brytyjskim akcentem. Wytłumaczył nam, że nie
może spać w nocy, bo ciągle ktoś tupie mu nad głową, a nam zrobiło się niezręcznie..
jakoś tak mieliśmy nadzieję, że może ten domek nie jest zamieszkały, skoro nie
ma ogrodzonego dachu jak wszystkie dookoła.. cóż.. głupio wyszło, ale pan
okazał się dość spokojny. Powiedział, że, o tam, wyżej możemy sobie posiedzieć
i nic się nie stanie, a sam zaczął zbierać śmieci pozostawione wokół przez innych
turystów.
Rozpoczęliśmy wspaniały
dzień jedząc kanapki z pasztetem popijane białym winem. Zostało też kilka
krakersów TucTuc kupionych gdzieś w
Bułgarii, o wspaniałym, bekonowym smaku, których w Polsce niestety nie
spotkaliśmy, a które bardzo polubiłyśmy, a w szczególności Ania :)
Hołd pasztetowi, inspirowane zdjęciami pewnego znanego fotografa :) |
Miły początek dnia |
W skrócie chodziło o
to, żeby po sobie sprzątać, nie chodzić po mieszkaniu w obuwiu, segregować
śmieci, zachowywać się w miarę cicho i wpisać się do księgi gości przed
wyjazdem. Jedna półka w lodówce była przeznaczona na wspólne produkty – każdy
mógł tam zostawić coś, z czego już nie korzysta, albo chce się podzielić z
pozostałymi. Mieszkanie składało się z trzech pokoi z kuchnią, w jednym małym
mieszkały dwie „opiekunki”, a drugi mały i jeden wielki były sypialniami, w
których spało na podłodze łącznie około 30 podróżników. Kiedy przyszliśmy, było
tam jakieś 20 osób. Po wejściu dało się odczuć zapach mnóstwa przepoconych
butów, a na lewo roztaczał się widok podłogi usłanej śpiworami i plecakami,
niczym w obozie dla uchodźców. Mimo to, atmosfera była przewspaniała, o czym mieliśmy
przekonać się wieczorem. Na razie myśleliśmy tylko o tym, żeby spróbować się
zdrzemnąć i umyć. Wyposażona w stopery do uszu, poszłam spać na trzy godziny i
pewnie spałabym dłużej, ale w domu zaczął się taki harmider i upał, że
Ania i Piotrek obudzili mnie i wezwali do wyjścia.
Fragment podłogi w domu podróżnika |
W dzielnicy Exarchia |
Czas w domu podróżnika
upływał w przyjacielskiej atmosferze. Większość jego mieszkańców stanowili
Polacy, dlatego ten, jak i następny wieczór spędziliśmy wspólnie z nimi na
rozmowach i.. wiadomo. Na stole, a w zasadzie na podłodze królowało tanie,
białe wino, a prawdziwym zaskoczeniem było to, w plastikowej butelce jak po
oleju. Biorąc pod uwagę kolor, naprawdę można byłoby je pomylić, ale w smaku okazało się całkiem dobre (przynajmniej według mnie). Wieczór minął nam
przede wszystkim na słuchaniu opowieści o przygodach z drogi. Umówiliśmy się
też na wspólne zwiedzanie Akropolu i pobliskich zabytków następnego dnia.
Jak postanowiliśmy, tak
też zrobiliśmy. Pierwszym punktem dnia była jajecznica na śniadanie, którą
miała zrobić Ania, ale poszła spać jako ostatnia, więc nie dała rady. W związku
z tym została obudzona na gotowe. Po mozolnym zbieraniu się wszystkich
zainteresowanych ruszyliśmy w miasto. Ekipa składała się z naszej trójki, czwórki
innych Polaków, Singapurki, Turka i Serba z wczoraj. Nasz maruder razem z
kolegą z Turcji zgubili się już po 15 min spaceru, ale nikt po nich nie płakał.
Najpierw ruszyliśmy na Akropol, po drodze zaglądając do innych stanowisk archeologicznych takich jak Agora rzymska. W Atenach do zwiedzania jest naprawdę wiele, a w dwa dni można zobaczyć sporo, jeśli tylko ma się siłę. My pod koniec dnia byliśmy skonani, ale zadowoleni, bo udało nam się zobaczyć wszystkie najważniejsze punkty nie wydając przy tym ani grosza na wejściówki – taki przywilej studentów. Podobnie jest też w Paryżu, Londynie i Madrycie. Co ciekawe, nawet Ania, która nie miała legitymacji weszła wszędzie za friko, a udało się to dzięki temu, że pożyczyłam jej jeden ze swoich dokumentów (miałam standardową legitymację i ISIC). Na szczęście, kiedy podawaliśmy je wszystkie razem, nikt się nie zorientował, że na dwóch jest ta sama osoba. Sprawdzali tylko daty ważności.
Najpierw ruszyliśmy na Akropol, po drodze zaglądając do innych stanowisk archeologicznych takich jak Agora rzymska. W Atenach do zwiedzania jest naprawdę wiele, a w dwa dni można zobaczyć sporo, jeśli tylko ma się siłę. My pod koniec dnia byliśmy skonani, ale zadowoleni, bo udało nam się zobaczyć wszystkie najważniejsze punkty nie wydając przy tym ani grosza na wejściówki – taki przywilej studentów. Podobnie jest też w Paryżu, Londynie i Madrycie. Co ciekawe, nawet Ania, która nie miała legitymacji weszła wszędzie za friko, a udało się to dzięki temu, że pożyczyłam jej jeden ze swoich dokumentów (miałam standardową legitymację i ISIC). Na szczęście, kiedy podawaliśmy je wszystkie razem, nikt się nie zorientował, że na dwóch jest ta sama osoba. Sprawdzali tylko daty ważności.
Erechtejon i kariatydy znane z lekcji historii
Uwaga, ciekawostka - są to kopie, natomiast oryginały można zobaczyć w Muzeum Akropolu
|
Stoa Attalosa i jedna z rzeźb tam wyeksponowanych |
Obiad zjedliśmy w
barze po drodze, próbując zamówić wszystko po taniości.
Nie obyło się jednak bez zgrzytów, ponieważ na tablicy z cenami właściciel
chytrze umieścił mały, ledwo widoczny dopisek, więc niektórzy musieli zapłacić
więcej niż się spodziewali, przez co poczuli się oszukani.
Nie dowiemy się, czy
byliśmy jedynymi osobami, które zrozumiały tę informację opacznie, czy może
było to zagranie z premedytacją. Faktem jest, że w greckiej stolicy było widać
kryzys. Kiedy szliśmy ulicą, większość witryn była zasunięta roletami tak, że
wiadomo było które sklepy są od dawna nieczynne. Z powodu braku wyobrażenia na
temat Aten, byłam trochę zaskoczona ich architekturą. Zabudowa jest monotonna i
jednolita, w bardzo podobnych kolorach, a budynki mają średnio po 5 pięter. Nie
zobaczy się tutaj wysokich wieżowców, ponieważ teren jest aktywny sejsmicznie. Myślę,
że tak powinno zostać, by nic nie przysłoniło wzgórza Akropolu górującego nad
miastem.
W drodze powrotnej zajrzeliśmy jeszcze na plac pełen ludzi, by trochę odpocząć i obejrzeć pokaz sztuki ulicznej, a później udaliśmy się metrem w stronę naszej noclegowni.
Kolejny wieczór
spędziliśmy z radosną ekipą z domu podróżnika, tym razem na zewnątrz, gdyż
opiekunki przybytku uznały, że jest zbyt głośno. Szwendaliśmy się od parku do
parku, mając nadzieję, że trafimy na jakiś bar, czy dyskotekę, ale nic takiego
się nie stało. Okazało się, że dzielnica, „rozrywkowa” jest dość daleko, a
jakoś nie wszystkim chciało się płacić za taksówkę. Nie obyło się jednak bez
przygód.
W drodze powrotnej zajrzeliśmy jeszcze na plac pełen ludzi, by trochę odpocząć i obejrzeć pokaz sztuki ulicznej, a później udaliśmy się metrem w stronę naszej noclegowni.
Fireshow |
Metro ateńskie |
Wesoły malunek w metrze |
UWAGA: Ten opis wywoła uśmiech czytelnika tylko
jeśli będzie tak wstawiony jak my wtedy, albo brał udział w przytoczonych
zdarzeniach. Przechodząc np. obok wejścia do metra, zobaczyliśmy kolesia
ubranego w kamizelkę kuloodporną. Miał chyba też jakąś broń, albo granaty przy
pasku. Jakoś tak śmiesznie się zrobiło. Do tego stopnia śmiesznie, że któreś z
nas powiedziało w jego stronę „Excuse me, mister terrorist?!”, co wyjątkowo rozbawiło
pozostałych. Gościu odwrócił się na chwilę i poszedł przed siebie, a my w drugą stronę.
Trochę dalej, w jednym
z parków, dość małym, otoczonym ze wszystkich stron budynkami, natknęliśmy się
na grupkę dzieci. Miały rower i chciały nam go sprzedać. Cena
wywoławcza wynosiła jakieś 10€, ale interes wydał nam się baaardzo
podejrzany. Widząc, że się wahamy dzieci opuściły cenę do 4€ i dały się
karnąć Piotrkowi. Propozycja była kusząca i pewnie niektórzy do tej pory żałują
tamtej decyzji, ale wtedy najbardziej odstraszyły nas podejrzane oczy, które
obserwowały sytuację oddalone o jakieś 3 metry. Należały do dużo starszych
Romów, co skłoniło nas do odwrotu.
Następnego dnia
opuściliśmy Ateny kierując się na wylotówkę komunikacją miejską, którą
poradziła nam hitchwiki.
Mam nadzieję, że kiedyś też będę mógł przeżyć jakiś malowniczy poranek. Nie musi być w Grecji, ale przyznam, że byłoby miło powtórzyć Twój wyczyn. Muszę tylko zacząć wstawać wcześniej... znacznie wcześniej... :p
OdpowiedzUsuńGorąco polecam! :)
OdpowiedzUsuńJest też drugie wyjście - można w ogóle nie iść spać :P