środa, 29 marca 2017

Europa Zachodnia: 6. Cap d'Agde


          Ostatnią noc w Tuluzie spędziliśmy wśród drzewek na pewnym miłym osiedlu przy wylotówce. Zdecydowaliśmy, że już czas ruszyć się w kierunku Włoch, a Andorę zostawimy sobie na inną podróż. Rano łapanie stopa nie szło gładko, ale w końcu się udało. Wsiedliśmy do samochodu Francuza, który nie bardzo mówił po angielsku, ale mimo to, udało nam się dogadać w całkiem wielu kwestiach.

⇽Poprzedni wpis

Powiedział, że jedzie nad morze spotkać się ze swoim przyjacielem. Tak zachwalał nam ciągnące się przez kilka kilometrów piaszczyste plaże, że zapragnęliśmy pojechać tam razem z nim. Było straszliwie gorąco, a my już zdążyliśmy zatęsknić za prysznicem, na miejscu okazało się jednak, że nasze pragnienia pozostaną niezaspokojone.





Z powodu okropnych korków, które już zapowiadały, co będzie się działo nad morzem, do celu dotarliśmy po południu. Po odebraniu kompana kierowcy z dworca w Cap d’Agde [czyt. kap dag], wylądowaliśmy, na deptaku pełnym turystów, po którego przejściu znaleźliśmy się na równie zatłoczonej plaży. Jasny, drobny piasek i niespodziewanie zimne morze przeniosły nas myślami do Międzyzdrojów.




O znalezieniu dzikiego kawałka na rozbicie namiotu nie mogło być mowy, dlatego po krótkim pobycie przy plaży, upraniu skarpetek autorskim sposobem Krzyśka (butelka 1,5 l + 2 pary skarpet + woda + szampon lub żel pod prysznic), udaliśmy się w krzaki. Bezpośrednio przy ścieżce, na piaskowym podłożu zrobiliśmy ognisko, na którym przyrządziliśmy kuskus z puszkowym ratatuj i mimo tego, że mijało nas kilka osób, każdy reagował pozytywnie, mówiąc bonne soir i bon apetit.



Kuskus z ratatuj
Namiot rozbiliśmy może zbyt blisko obozowiska wyglądającego na menelskie i zapewne dlatego w nocy słyszałam dziwne dźwięki dobiegające z zarośli. Przypominało to kopanie w ziemi lub mocowanie się z jakimiś metalowymi przedmiotami, np. rozkręcanie bramy.. Obudziliśmy się na szczęście w całości i po zjedzeniu śniadania, skierowaliśmy kroki na wylotówkę.


Widok po przebudzeniu
Do centrum podwiozła nas Niemka - hippiska. Tam zaliczyliśmy trzy supermarkety i wyposażeni w prowiant na co najmniej dwa dni, ruszyliśmy na drugą stronę miasta. Smażyliśmy się w popołudniowym słońcu, bez szansy na odrobinę cienia około 20 minut, aż w końcu ktoś się zatrzymał. Nie zabrał nas jednak bezpośrednio do celu, jakim było Awinion.



Chcesz iść na francuski cmentarz? Kliknij poniżej! ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz