Następnego dnia (10
lipca) jak zawsze nie udało nam się wstać o tej godzinie, o której
zamierzaliśmy, a poza tym była niedziela.. Około 14:00 się spakowaliśmy, a
wydostaliśmy się z Amsterdamu około 17:00. W Noordwijk byliśmy o 22, akurat,
jak zachodziło Słońce. Marek i Marcin znowu się rozdzielili i postanowili
pojechać autobusem. Dotarli później od nas, ale za to złapali rower na stopa.
Jakiś zakochany (nie w
nich oczywiście) koleś, wziął jednego z nich z plecakiem na bagażnik bodajże i
przewiózł koło 5 km.. drugi rower znaleźli. Taki różowy, zdezelowany. Wrócili
szczęśliwi i roześmiani. To był wieczór opisany na samym początku. Grała
muzyka z laptopa, szumiało morze, a my leżeliśmy jakiś czas na plaży i oglądaliśmy
gwiazdy.. no cudnie było.
Noc była piękna,
bezchmurna, a około 2 w nocy, zaczął zachodzić księżyc. Cudne zjawisko. Był
wielki, prawie pełny, najpierw przypominał wielką cytrynę, potem brzoskwinię,
pomarańczę, a na koniec, jak już zaczął tonąć w morzu, zamienił się w
truskawkę, taką dojrzałą, ciemnoczerwoną. Różne wizje wpadały mi do głowy, za
sprawą „nie papierosów”, którymi zostałam poczęstowana. Ciekawe doświadczenie.
W poniedziałek, 11. lipca
nadszedł czas, na poszukiwanie pracy. Z racji tego, że mieliśmy tylko jeden
rower, mnie i Kacprowi udało się wymigać od przemęczeń. I bardzo dobrze
wybraliśmy dzień - jedyny tak słoneczny i ciepły w Noordwijk. Cały dzień
pilnowaliśmy dobytku leżąc przed namiotem i się obijając. Kacper przyszedł ze
sklepu z szampanem i bitą śmietana, a jak zapytałam, po co mu to, to
powiedział, że jak ją zobaczył, to nabrał na nią strasznej ochoty. Potem
piliśmy wino i gadaliśmy o życiu, o swoich rodzinach, o hobby. Stwierdził, że
zawsze należy robić to, na co ma się ochotę. Też tak myślę.
Tego dnia spaliłam się na
słońcu, a jak Dominika wróciła z chłopcami, stwierdziła, że też chce być tak
zjarana i że ona jutro pilnuje domostwa, a my idziemy na poszukiwania.. no to
poszliśmy. Okazało się też, że spotkali Polaków, którzy dali im obiad i
zaprosili do siebie. Nie żałowałam, mieli kotlety schabowe (wtedy byłam
wegetarianką).
We wtorek Marcin i Marek pomknęli na różowej
strzale, a my na piechotę ruszyliśmy z wolna w drugą stronę.. niewiele było
tych plantacji na początek, w żadnej nie chcieli pracowników, a druga sprawa,
że nam się nie chciało szukać i pytać. Po godzinie zrobiliśmy sobie postój na
polu kwiatów. Cudny zapach i idealne miejsce na piknik. Potem poszliśmy w
stronę plaży, tam też mały postój, tym razem na obiad – kanapki z masłem
orzechowym.
Umówiliśmy się wtedy, że
napiszemy sobie smsy za pół roku, o tym co właśnie robimy. Ciekawy pomysł, ale może
trochę zbyt romantyczny, żeby go zrealizować.. Wróciliśmy po 4 godzinach. Jak
się okazało, Marek też szybko wrócił, a Marcin pogalopował gdzieś dalej. Wrócił
pełen optymizmu i oznajmił, że jest praca.. taa.. już mi się w tym momencie
odechciało pracować. Robiło się coraz wietrzniej i zimniej, a myśli o ciepłej
Chorwacji uśmiechały się coraz bardziej zachęcająco.
CDN.
Była to kolejna część historii o podróży do Holandii i Chorwacji w lipcu 2011 r. zaczerpnięta z mojego autostopowego pamiętnika.
Była to kolejna część historii o podróży do Holandii i Chorwacji w lipcu 2011 r. zaczerpnięta z mojego autostopowego pamiętnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz