Następne dni były coraz
gorsze. Morale w grupie upadały i wszyscy oprócz Marcina zaczęli się poddawać.
Nie pamiętam już dat, ale jednej nocy, gdy spaliśmy na plaży, nadeszła burza, a
namiot zaczął przeciekać. To był krytyczny moment. Wtedy czuliśmy, że jest
bardzo, bardzo źle, ale z perspektywy czasu, wydaje mi się, że to była jedna z
najlepszych przygód.
Z racji tego, że wszystko
było mokre, a pogoda wciąż nieciekawa, musieliśmy znaleźć inne miejsce. 13. lipca
poszliśmy jakiś kilometr dalej, za wydmy, aby rozbić namiot w krzakach, za
zarośniętą wydmą piachu pod baldachimem przekrzywionych drzew. Tam było całkiem
przytulnie i nawet humory nam się poprawiły. Udało się rozpalić ognisko i
upiekliśmy sobie bagietki z czosnkiem. Nigdy nie były tak dobre jak tam, z tego
ogniska.
Rano następnego dnia okazało
się, że tego miejsca też niestety deszcz nie oszczędza, a musieliśmy wymyślić
coś, żeby wysuszyć swoje rzeczy. Chłopcy znaleźli jakiś niby opuszczony
otwarty dom, więc udaliśmy się tam. To dopiero była przygoda - udało nam się
rozpalić w kominku, a za oknem widzieliśmy niespokojne morze i padający non
stop deszcz. Z drabiny zrobiliśmy suszarkę na ubrania i jakoś udało nam się
wszystko uwędzić.
Nie mogło to później
pachnieć dobrze. Na ogniu dało się zrobić zupki chińskie i kaszkę z posmakiem dymu. Było bardzo
przytulnie. W domku spędziliśmy dość dużo czasu, nie wiem nawet, czy nie dwa
dni, ale jak już zaświeciło słońce, to Marcin obiecał pojechać jeszcze raz, żeby się
spytać o pracę. Reszta już straciła nadzieję. Jeszcze poszliśmy się wykąpać pod
prysznic na plaży, a gdy wróciliśmy, Marcin powiedział, że jak nas nie było,
spotkał gospodarzy domu, którzy go zapytali, czy nie chce go kupić, co tam robi
itd. Na szczęście nie wezwali policji i nie zauważyli, że tam nocowaliśmy.
Ostatniego dnia, byłam
już pewna, że wybierzemy kierunek Chorwacja, ale Marcin się jeszcze łudził. Pierwszy zrezygnował jednak Marek i postanowił sam wracać do Polski. My
poczekałyśmy jeden dzień na Marcina i Kacpra.. w McDonaldzie. Byłyśmy tam od
otwarcia, do popołudnia, oglądałyśmy film na laptopie, surfowałyśmy po necie i
nikt nam słowa nie powiedział.
Kiedy Marcin wrócił,
moje podejrzenia się sprawdziły, więc słonecznym popołudniem ruszyliśmy w
stronę wylotówki. Pożyczyliśmy wózek z marketu i przez pewien czas wieźliśmy w
nim swoje toboły. Marcin zastanawiał się, czy aby nie ruszyć z nami, ale jednak
zrezygnował i ruszył w kierunku Polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz