Po uzupełnieniu zapasów wody,
czekała nas kolejna niespodzianka. Znaleźliśmy poletko z pomidorkami
koktajlowymi i dużymi, zwykłymi pomidorami. Były niesamowicie słodkie – chyba
po raz pierwszy jadłam tak słodkie pomidory. Kacper znalazł je dzień wcześniej
i wmawiał nam, że widział mandarynki - z daleka faktycznie wydawały się bardziej
pomarańczowe, niż były w rzeczywistości. Po tak owocnych łowach, wróciliśmy na
plażę i zaczęliśmy się zbierać w dalszą drogę.
⇽Poprzedni wpis
Niespiesznie ruszyliśmy
na peryferie miasteczka. Nie było duże, a wyjazd stanowiła jedna droga.
Dotarliśmy do niej po około 20 minutach, ale nie był to komfortowy spacer, bo
dźwigaliśmy na sobie plecaki. Poza tym, było gorąco jak każdego dnia, czyli
około 27 stopni. Wreszcie wdrapaliśmy się na górkę i zaczęliśmy łapać stopa.
Nie mieliśmy dużo roboty, bo przez godzinę, przejechało jakieś 6 samochodów.
Perspektywy były marne i liczyliśmy się z kolejnym noclegiem w tym samym miejscu.
Na szczęście nasz wybawca znowu przejeżdżał - tym razem do Supetaru, więc zostawił nas na skrzyżowaniu z drogą na Bol. Niewiarygodne, że złapaliśmy kolejny raz tego samego kierowcę, chociaż biorąc pod uwagę, że ta miejscowość była naprawdę malutka, może nie było to znowu takie dziwne. Ucieszyliśmy się widząc go ponownie i on chyba też. Zostawił nas na skrzyżowaniu, a po przejściu kilkunastu metrów w stronę Bol, znaleźliśmy odpowiednią zatoczkę.
Na szczęście nasz wybawca znowu przejeżdżał - tym razem do Supetaru, więc zostawił nas na skrzyżowaniu z drogą na Bol. Niewiarygodne, że złapaliśmy kolejny raz tego samego kierowcę, chociaż biorąc pod uwagę, że ta miejscowość była naprawdę malutka, może nie było to znowu takie dziwne. Ucieszyliśmy się widząc go ponownie i on chyba też. Zostawił nas na skrzyżowaniu, a po przejściu kilkunastu metrów w stronę Bol, znaleźliśmy odpowiednią zatoczkę.
Samochodów było ciut
więcej niż w ostatnim miejscu, ale jakoś niechętnie się zatrzymywały, więc
kiedy słońce zaszło, zaczęłam jak zawsze wątpić, że coś nam się uda złapać. Ta noc miała mnie jednak wiele razy zaskoczyć. Najpierw, udało nam się
z Dominiką po raz pierwszy, pojechać na pace ciężarówki. Pod rozgwieżdżonym
niebem, troszkę przerażającymi serpentynami łamaliśmy przepisy drogowe. Było cudownie. Kacper siedział
w kabinie, a my cieszyłyśmy się jak dzieci, że wiatr rozwiewa nam włosy. Było troszkę chłodno, ale i tak to była najlepsza podróż w moim życiu.
Pojechaliśmy na dziką
plażę, o co poprosił Kacper i szczęśliwi zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg.
Kierowca dał nam namiary na swoją dziewczynę, pracującą w hotelu i
powiedział, że jak będziemy czegoś potrzebować, to możemy się do niej zgłosić.
Nie wiedzieliśmy, o co w sumie moglibyśmy prosić - przecież nie przenocowałaby
nas za darmo, ani nic z tych rzeczy. Wysiadając z furgonetki natknęliśmy się na
jakichś pijanych Chorwatów, ale na szczęście zbyliśmy ich i nie wpadli na
głupi pomysł udania się za nami. Coś tam gadali do Kacpra, że fajnie ma z
dwiema dziewczynami i takie tam - jak zawsze.
CDN.
Była to kolejna część historii o podróży do Holandii i Chorwacji w lipcu 2011 r. zaczerpnięta z mojego autostopowego pamiętnika.
Była to kolejna część historii o podróży do Holandii i Chorwacji w lipcu 2011 r. zaczerpnięta z mojego autostopowego pamiętnika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz