Zgodnie z naszym planem,
pojechaliśmy na miejsce wcześniejszego noclegu, żeby zabrać swoje rzeczy, potem
wpakować się do autobusu, a następnie na prom. Prawie wszyscy, którzy mieli
wsiąść, już wsiedli, a że nie mieliśmy biletów, spytaliśmy kontrolerów, czy
możemy je nabyć na promie.. na bardzo dobre nam to wyszło, bo panowie wzięli
kasę w łapę, i to wcale nie dużo, bo po około 15 kun, zamiast 32, jakie
zapłacilibyśmy w okienku. Nawet się specjalnie nie kazali prosić, widać często
praktykują tego rodzaju przekręty.. ah te Bałkany.
Podróż trwała godzinę i
była bardzo przyjemna. Rozgwieżdżone niebo, wiatr rozwiewający włosy, piwko,
kolacja (bodajże chleb z dżemem), paluszki i relaks. Jak zawsze, rozmawialiśmy
mało.. za mało, tak myślę, jak patrzę na to z perspektywy czasu. Ale nieważne,
było czarująco. Dopłynęliśmy po zachodzie Słońca, nie pamiętam, która była
dokładnie, ale na pewno po 22.00. I znowu mój sceptycyzm, a raczej pesymizm się
nie sprawdził.
Nie wierzyłam, że ktoś się zatrzyma, widząc w nocy 3 postacie z
plecakami idące drogą.. a jednak. To nie miało być nasze ostatnie spotkanie z
tym przemiłym człowiekiem. Jak zawsze, rozmawiał z nim Kacper, powiedział, że
chcemy jechać gdziekolwiek, gdzie będzie plaża i morze. Jak się człowiek chce
dogadać, to zrozumie, chociażby na migi.
Kierowca jechał akurat do
miasteczka gdzie pracował, bardzo spokojnego, cichego, małego, ślicznego
miasteczka, o nazwie Povlja, albo coś podobnego.. niestety nie mam pocztówek. Wysadził nas na dzikiej plaży, w pobliżu latarenki morskiej i wskazał drogę w kierunku morza. W nocy było tam trochę strasznie. Pięknie oczywiście też
było. Księżyc znowu świecił z całych sił, a morze szumiało przecudnie. Na plaży
jak zawsze kamienie, za nami mnóstwo trawy i krzaków. Które tu wybrać do
spania?
Dylemat był niemały, bo
zbierało się trochę chmur i wisiała nad nami groźba niespodzianki w nocy. Ja
byłam za tym, żeby walnąć się na dość dużej trawie, nie całkiem wygodnej i nie
całkiem równej, ale blisko i bez kombinowania przynajmniej. Postawiłam na
swoim, położyliśmy się spać, ale za raz zaczęło kropić, więc przenieśliśmy się
w pobliskie krzaczki. Nie był to do końca trafiony pomysł, ale przynajmniej
nie zmokliśmy. Tylko delikatnie zajeżdżało ubikacją, którą ludzie widocznie wytyczyli sobie w tamtym miejscu. Ponadto mrówki weszły nam do jedzenia i
zaczęły drążyć korytarze w chlebie, ale jakoś je stamtąd wytrząsnęłam
przed śniadaniem.
Mieliśmy nad sobą tak
gęsty baldachim z gałęzi, że nikomu nie chciało się zbyt wcześnie wstawać.
Było przyjemnie chłodnawo w cieniu, więc zwlekliśmy się stamtąd dopiero koło 10.00.
CDN.
Była to kolejna część historii o podróży do Holandii i Chorwacji w lipcu 2011 r. zaczerpnięta z mojego autostopowego pamiętnika.
Była to kolejna część historii o podróży do Holandii i Chorwacji w lipcu 2011 r. zaczerpnięta z mojego autostopowego pamiętnika.
Spaliśmy mniej więcej tam i tam też spędzimy najbliższe dni ;) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz