środa, 17 lutego 2016

Bałkany: 9. Stary Bar w Czarnogórze



      Naszym celem w Czarnogórze było wybrzeże – zupełnie obojętne, która miejscowość. Po poranku pełnym wrażeń, spędzonym w Albanii, chcieliśmy tylko rozłożyć się na plaży i zdrzemnąć. Na wylotówce stanęliśmy już o 11:30..

⇽Poprzedni wpis

Pierwszym naszym kierowcą był Albańczyk. Myśleliśmy, że się zrozumieliśmy i jedzie do Czarnogóry, ale ku naszemu zdziwieniu zatrzymał się przy barze, po dosłownie 3 km, jeszcze w Szkodrze. Nie rozumiejąc, co chce nam przekazać, poszliśmy z nim, usiedliśmy przy stole i dostaliśmy zimne napoje. On poszedł usiąść przy innym stole, z kilkoma mężczyznami. Trzeba dodać, że obiekt był bardzo ładnie usytuowany, wszystkie stoliki na zewnątrz, w otoczeniu drzew i wody, bardzo ładnie przystrojone. Przypuszczaliśmy, że ten pan ma tutaj po prostu coś do załatwienia, więc grzecznie czekaliśmy. 
    
Wesoły wystrój..
..i oryginalne ozdoby :)
Przeczytaliśmy informacje na temat kilku czarnogórskich miast w przewodniku, wypiliśmy nasze napoje i nie bardzo wiedzieliśmy jak pokazać kierowcy, że wolelibyśmy łapać dalej stopa.. W końcu, po niespełna pół godziny, ruszyliśmy dalej. Kierowca wysadził nas przed granicą, przed którą ustawił się sznur samochodów, a sam zawrócił. Widocznie chciał nam tylko pomóc, a do baru wstąpił, żeby poczęstować nas czymś do picia. Albańczycy są super! Podziękowaliśmy i przeszliśmy pieszo na czarnogórską stronę. Tam otoczyła nas grupa Romów z dziećmi wyciągającymi ręce po pieniądze, ale udało nam się przejść dalej, gdzie znaleźliśmy bardzo dobre, zacienione miejsce.

Staliśmy tam dość długo, chyba ponad półtorej godziny, ale nie dlatego, że jeździło mało samochodów, lecz z powodu braku miejsca w większości z nich. Jak to zwykle bywa, kiedy już się człowiek niecierpliwi, zatrzymuje się ktoś, kto jedzie dokładnie tam, gdzie trzeba. Zabrała nas para, która jechała w okolice Budvy, czyli 80 km dalej. Po drodze trochę zabłądzili, ale kto by się tym przejmował. Zastanawialiśmy się, gdzie wysiąść i stwierdziliśmy, że miejscowość Bar będzie dobrym rozwiązaniem – nie tak duża jak Budva, więc łatwiej będzie znaleźć miejsce do spania na dziko. 

      
Około szesnastej wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy kroki w stronę plaży.. kamienistej plaży. Rozłożyliśmy karimaty na średnio wygodnym podłożu i zanim się położyliśmy, weszliśmy do wody zmagając się z falami. Było całkiem przyjemnie, ale kamienie utrudniały nam chodzenie. Co więcej, leżenie w tym miejscu też nie należało do przyjemnych. 

Plaża wydawała nam się zbyt oblegana, żeby spędzić na niej noc, więc Piotrek z Anią poszli poszukać czegoś lepszego, bardziej oddalonego od ludzi, co zajęło im ponad pół godziny. Misja nie do końca się powiodła, bo w końcu najbardziej odpowiedni okazał się lasek tuż za naszymi plecami, oddzielony od plaży tylko deptakiem. Nam marzył się dziki zakątek, w którym możliwe byłoby rozpalenie ogniska, ale niestety, nie tym razem. Namierzyliśmy darmowy, plażowy prysznic, więc wszystko układało się dobrze. Wieczorem, przy zachodzie słońca i wschodzie księżyca siedzieliśmy jeszcze chwilę na plaży sącząc piwa.
      
Kiedy zrobiło się ciemno, poszukaliśmy miejsca na namiot. Rozłożyliśmy go jednak ciut zbyt wcześnie, bo w lasku było nadal sporo ludzi. Jedni przechodzili ścieżkami całkiem niedaleko, inni ćwiczyli na pobliskiej siłowni na wolnym powietrzu. Niektórzy nas widzieli i coś do nas mówili, ale my siedzieliśmy w zamkniętym namiocie, udawaliśmy że nas nie ma i czekaliśmy, aż zrobi się spokojniej. Warto dodać, że był z nami bezdomny pies, który chyba próbował nas pilnować, bo całą noc leżał przed namiotem, jednak kiedy w okolicy przechodzili ludzie, to nie reagował. Kilka razy szczekał w nocy, ale nawet nie wiadomo na co.

nocny stróż
Wstaliśmy o świcie, by uciec przed ciekawskimi spojrzeniami biegaczy lub innych ludzi przemierzających lasek i przede wszystkim, by nie ryzykować znalezienia np. przez policję. Bo kto wie, czy w Czarnogórze można sobie tak spać w namiocie – gdziekolwiek, bez żadnych konsekwencji? Kolejnym powodem była chęć zobaczenia Starego Baru i ruszenia dalej jeszcze tego samego dnia.


Po umyciu zębów pod plażowym prysznicem i wizycie na pobliskich kortach tenisowych, a w zasadzie w barze przy nich, w którym pozwolono nam zostawić plecaki, ruszyliśmy w stronę starego miasta oddalonego o 5 km. O siódmej stanęliśmy na przystanku i próbowaliśmy złapać stopa, bo autobus miał być za ponad 20 minut. Wszyscy oczekujący obok nas ludzie próbowali nam chyba pomóc, albo tak im się przynajmniej wydawało, ale w rzeczywistości, tylko denerwowali nas ciągłym powtarzaniem, że nic nam się tu nie zatrzyma, trzeba jechać tym autobusem i kropka.

W końcu zniecierpliwieni poszliśmy na piechotę, bo to w sumie tylko godzina drogi – bez plecaków nie powinien być to żaden problem. Po drodze znów widzieliśmy pnącza kiwi rosnące przed niektórymi domami. Kiedy zaczęło się podejście pod górę i zrobiło się już bardzo gorąco, znów zaczęliśmy łapać stopa na przystanku. Tym razem byliśmy przynajmniej pewni, że droga, na której stoimy, prowadzi prosto do Starego Baru. Przejechało kilka samochodów, nikt się nie zatrzymał, więc kiedy zobaczyliśmy autobus, postanowiliśmy, że do niego wsiądziemy. Był to prawdopodobnie ten sam pojazd, na który mieliśmy czekać poprzednio, ponieważ zobaczyliśmy w nim znajome twarze, które tak bardzo chciały nam pomóc. 


Do Starego Baru dotarliśmy o ósmej. Przeszliśmy się uliczką pełną sklepików i restauracji wiodącą w górę, by dojść do ruin otoczonych murami. Zapłaciliśmy za wstęp i przez ponad godzinę chodziliśmy obok pozostałości świątyń, domów i twierdzy. Teren był duży, pełen bardzo ładnych zakątków i punktów widokowych, z których można było podziwiać wspaniałe, wysokie góry, przywołujące mi na myśl Andy. 




O dziesiątej zaczęliśmy wracać, tym razem zupełnie na piechotę, a godzinę później byliśmy już nad brzegiem morza. Poszliśmy na korty po nasze bagaże i dostaliśmy tam po piwku od dwójki młodych pracowników bardzo zaciekawionych naszą wyprawą. Pogadaliśmy z nimi jakieś pół godziny i skierowaliśmy się na wylotówkę, by dojechać do Kupari w Chorwacji, gdzie chcieliśmy spędzić noc w jednym ze zrujnowanych, opuszczonych hoteli..





Kolejny przystanek Chorwacja!


1 komentarz:

  1. Nooo, to teraz już wiem, że są jeszcze ludzie używający określenia "Romowie".
    Chwała Ci za to. :)

    OdpowiedzUsuń