Wyjście
do miasta zaczęliśmy od poszukiwań lodów w pucharku, na które bardzo miałam
ochotę, a które nie pozwalały się znaleźć. Upał południa sprawił, że po długim
wędrowaniu od jednej restauracji do drugiej, postanowiliśmy zadowolić się
zimnym radlerem na ławce przed sklepem.
Zastanawialiśmy się, co
nam grozi, jeśli zobaczyłaby nas policja, ale później okazało się, że nasze
obawy były niepotrzebne, ponieważ jeden z poznanych Ukraińców oznajmił, że
policja najwyżej kazałaby nam wylać piwo i raczej nie wyciągnęłaby dalszych
konsekwencji.
Imponujący budynek, który wzbudził naszą ciekawość |
Koncercik w parku |
Opera |
Schody ze starego filmu |
W ten sposób nadeszło popołudnie i pora powrotu na pole namiotowe, gdzie zostawiliśmy swój bagaż. Podczas siedmiokilometrowego spaceru, na ulicy kupiłam sobie intrygująco wyglądające orzechy włoskie zalane gumiastą masą. Były całkiem smaczne i niezbyt słodkie. Wybór był całkiem spory, więc chwilę zajęło mi podjęcie decyzji. Z pośród takich smaków jak bananowy, figowy, jabłkowy, brzoskwiniowy, czy pomarańczowy, wybrałam w końcu malinowy.
Po drodze mijaliśmy wille
o wymyślnych kształtach. Jedna miała nawet zamkową wieżę. Szkoda tylko, że
otoczenie posiadłości tak kontrastowało z przepychem. Dziury w chodnikach i brud
na ulicach przywoływały mi na myśl Albanię. Ogólnie rzecz biorąc, nie uznałabym
Odessy za ładne miasto. Ma kilka budynków wartych uwagi i w zasadzie nic
więcej. Jeden dzień spokojnie wystarczy, żeby wszystko zobaczyć. Dlatego też,
pozostały czas spędziliśmy na plaży czekając na pociąg, na który mieliśmy już bilety,
a który miał odjechać 27. lipca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz