sobota, 17 grudnia 2016

Ukraina: 11. Powrót do domu

       Gigantyczna, burzowa chmura zbliżała się do nas w przerażającym tempie, jednak mimo to łapaliśmy dalej. Deszcz rozpadał się na dobre, ale oprócz dyskomfortu spowodowanego mokrymi sandałami, nic mi nie przeszkadzało. W końcu zatrzymał się młody chłopak i podwiózł nas kawałek. Rozmawiało nam się z nim tak dobrze, że na stacji benzynowej, gdzie mieliśmy wysiąść, gawędziliśmy jeszcze jakieś 15 min o podróżowaniu autostopem i innych sprawach.

⇽Poprzedni wpis

Następny dłuższy postój zaliczyliśmy przy świeżo otwartej autostradzie, w miejscu, gdzie według mapy powinny znajdować się bramki, ale nie zdążyli ich wybudować. W niewielkim oddaleniu znajdował się za to duży budynek krajowej dyrekcji dróg krajowych i autostrad. Z braku innego, lepszego miejsca, postanowiliśmy łapać właśnie tam. Nie musieliśmy długo czekać na reakcję czujnych urzędników. Podjechało do nas dwóch mężczyzn i jeden zapytał, co tam robimy. Z uśmiechem odpowiedziałam, że łapiemy stopa, a panowie na to „Ok, ale nie możecie iść dalej - musicie tu zostać jakiś czas i na pewno coś złapiecie. Już tu była dzisiaj jedna para, której się udało.”

Ich słowa się spełniły i po 10 minutach siedzieliśmy w kolejnym samochodzie. Jechaliśmy kawałek z pewnym geodetą, a później dosłownie chwilę z kobietą, która pierwszy raz wzięła autostopowiczów. Szło nam całkiem dobrze i pomimo ścigającego nas deszczu, mieliśmy nadzieję, że uda nam się tego dnia dotrzeć do Krakowa.

I wtedy stało się coś, co zdarza się niezwykle rzadko - z auta, które zatrzymało się przy nas wyszła kobieta wyglądająca, jakby potrzebowała pomocy. Była - jak nam się wtedy wydawało roztrzęsiona i trochę dziwna. Jechała do Krakowa, więc wsiedliśmy, a ona poprosiła o wysłanie smsa do jakiegoś gościa.

Mówiła coś o samolocie, na pokład którego jej nie wpuszczono, bo stewardessy stwierdziły, że jest pijana, a ona przecież piła tylko szampana do śniadania.. Musiała więc wydać wszystkie pieniądze na lot powrotny z Majorki.

Teraz jechała do Franciszka, żeby mu za wszystko podziękować. Kiedy zrobiło się ciemno, a deszcz zmienił się w burzę, stwierdziła, że jest zmęczona i że teraz Krzysiek będzie prowadził. Zatrzymała się więc na poboczu autostrady i przesiadła na tylne siedzenia. Co chwilę chciała telefon, nie ogarniając, że nie wyśle wiadomości do swoich znajomych z konta Krzyśka. Poza tym czytała na głos prywatne wiadomości, które wyświetlały się na ekranie. Nie potrafiła się zalogować, ale bardzo usilnie próbowała skontaktować się z kimś z Niemiec.

Na stacji benzynowej była pozytywnie zaskoczona, że ma na karcie kasę na paliwo. Znalazła też gościa, w samochodzie obok, który pozwolił jej zadzwonić na zagraniczny numer. Jak wynikało z próby kontaktu, mężczyzna z Niemiec powiedział, że przeleje jej pieniądze. Opowiadała tysiąc różnych dziwnych rzeczy, które tylko utwierdziły nas w tym, że mamy do czynienia z wariatką albo wariatką - alkoholiczką.
Mówiła, że jest międzynarodowym adwokatem, zna 10 języków, samochód wzięła w leasing, że może pojedzie do Lublina, albo do Warszawy, że ma dużą chatę i może nas przenocować. Kiedy wjeżdżaliśmy do Krakowa, znów zasiadła za kierownicą, tym razem zamieniając się miejscem na czerwonych światłach, tuż przed policjantami.

Machała i krzyczała też do wszystkich grup młodych pielgrzymów czekających na przystankach. Na koniec przebrała się, zdejmując bluzkę przy swoim samochodzie, którego później zapomniała zamknąć. Ulżyło nam niewyobrażalnie, kiedy wreszcie mogliśmy się oddalić, a ona poszła tańczyć pod jakąś scenę.



Nasza wariatka to ta najbardziej rozmazana postać w środku :)

To nie był jednak koniec przygód, ponieważ musieliśmy się z Kazimierza dostać na drugi koniec miasta, co w chaosie komunikacyjnym, spowodowanym przez Światowe Dni Młodzieży, było dla nas prawdziwą próbą cierpliwości. Gdyby tramwaje jeździły tak, jak powinny, oczywiście nie byłoby problemu, ale po przejechaniu dziesiątej trzynastki na przystanku, z którego miały jechać tylko trójki i jedenastki, mieliśmy serdecznie dość.. wszystkiego – miasta, deszczu, autobusów, tłoku, śpiewów, rozkładów, kałuż, chłodu, tramwajów i przystanków. Po 30 min wreszcie nadjechał jakiś pojazd, którym przejechaliśmy na Nowy Kleparz i tam znów musieliśmy czekać na spóźniony 20 min autobus.

Najważniejsze, że cało dotarliśmy do suchego mieszkania kolegi Krzyśka, a po załatwieniu spraw na uczelni następnego dnia, mogliśmy pojechać do domów.

Przed podróżą, myśląc o Ukrainie miałam w głowie wyobrażenie sprzed około dziesięciu lat, kiedy na szkolnej wycieczce strasznie drażniło mnie to, że samochody nie zatrzymują się dla pieszych, a Lwów był szarym miastem podobnym do wielu. Odwiedzenie go po takim czasie, sprawiło, że zobaczyłam je w zupełnie innej odsłonie, poznałam je lepiej i pozwoliłam mu się zauroczyć. Podróż ukraińską koleją, tak różniącą się od naszej, była niezapomnianym przeżyciem, które chętnie bym powtórzyła.. no może tym razem w nocy, a Odessa mimo tłoku i swojego turystycznego charakteru, pozwoliła nam na chwilę odpoczynku i wytchnienia. Najbardziej zaskoczyła mnie gościnność i przyjazne nastawienie ludzi oraz ceny. Tam jest naprawdę tanio – nie jak w Bułgarii, czy Rumunii. Bardzo chętnie wybiorę się tam kiedyś ponownie, co wam również ogromnie polecam.

KONIEC

Za tydzień cofnę się w czasie i opowiem wam o tym, jak wyglądał mój pierwszy raz ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz