Następny dłuższy postój
zaliczyliśmy przy świeżo otwartej autostradzie, w miejscu, gdzie według mapy
powinny znajdować się bramki, ale nie zdążyli ich wybudować. W niewielkim
oddaleniu znajdował się za to duży budynek krajowej dyrekcji dróg krajowych i
autostrad. Z braku innego, lepszego miejsca, postanowiliśmy łapać właśnie tam. Nie musieliśmy długo czekać na reakcję czujnych urzędników. Podjechało
do nas dwóch mężczyzn i jeden zapytał, co tam robimy. Z uśmiechem
odpowiedziałam, że łapiemy stopa, a panowie na to „Ok, ale nie możecie iść
dalej - musicie tu zostać jakiś czas i na pewno coś złapiecie. Już tu
była dzisiaj jedna para, której się udało.”
Ich słowa się spełniły i
po 10 minutach siedzieliśmy w kolejnym samochodzie. Jechaliśmy kawałek z pewnym
geodetą, a później dosłownie chwilę z kobietą, która pierwszy raz wzięła
autostopowiczów. Szło nam całkiem dobrze i pomimo ścigającego nas deszczu,
mieliśmy nadzieję, że uda nam się tego dnia dotrzeć do Krakowa.
I wtedy stało się coś, co
zdarza się niezwykle rzadko - z auta, które zatrzymało się przy nas wyszła
kobieta wyglądająca, jakby potrzebowała pomocy. Była - jak nam się wtedy
wydawało roztrzęsiona i trochę dziwna. Jechała do Krakowa, więc wsiedliśmy, a
ona poprosiła o wysłanie smsa do jakiegoś gościa.
Mówiła coś o samolocie,
na pokład którego jej nie wpuszczono, bo stewardessy stwierdziły, że jest
pijana, a ona przecież piła tylko szampana do śniadania.. Musiała więc wydać
wszystkie pieniądze na lot powrotny z Majorki.
Teraz jechała do
Franciszka, żeby mu za wszystko podziękować. Kiedy zrobiło się ciemno, a deszcz
zmienił się w burzę, stwierdziła, że jest zmęczona i że teraz Krzysiek będzie
prowadził. Zatrzymała się więc na poboczu autostrady i przesiadła na tylne
siedzenia. Co chwilę chciała telefon, nie ogarniając, że nie wyśle wiadomości
do swoich znajomych z konta Krzyśka. Poza tym czytała na głos prywatne
wiadomości, które wyświetlały się na ekranie. Nie potrafiła się zalogować, ale
bardzo usilnie próbowała skontaktować się z kimś z Niemiec.
Na stacji benzynowej była
pozytywnie zaskoczona, że ma na karcie kasę na paliwo. Znalazła też gościa, w
samochodzie obok, który pozwolił jej zadzwonić na zagraniczny numer. Jak
wynikało z próby kontaktu, mężczyzna z Niemiec powiedział, że przeleje jej
pieniądze. Opowiadała tysiąc różnych dziwnych rzeczy, które tylko utwierdziły
nas w tym, że mamy do czynienia z wariatką albo wariatką - alkoholiczką.
Mówiła, że jest
międzynarodowym adwokatem, zna 10 języków, samochód wzięła w leasing, że może
pojedzie do Lublina, albo do Warszawy, że ma dużą chatę i może nas przenocować.
Kiedy wjeżdżaliśmy do Krakowa, znów zasiadła za kierownicą, tym razem
zamieniając się miejscem na czerwonych światłach, tuż przed policjantami.
Machała i krzyczała też
do wszystkich grup młodych pielgrzymów czekających na przystankach. Na koniec
przebrała się, zdejmując bluzkę przy swoim samochodzie, którego później
zapomniała zamknąć. Ulżyło nam niewyobrażalnie, kiedy wreszcie mogliśmy się
oddalić, a ona poszła tańczyć pod jakąś scenę.
To nie był jednak koniec przygód, ponieważ musieliśmy się z Kazimierza dostać na drugi koniec miasta, co w chaosie komunikacyjnym, spowodowanym przez Światowe Dni Młodzieży, było dla nas prawdziwą próbą cierpliwości. Gdyby tramwaje jeździły tak, jak powinny, oczywiście nie byłoby problemu, ale po przejechaniu dziesiątej trzynastki na przystanku, z którego miały jechać tylko trójki i jedenastki, mieliśmy serdecznie dość.. wszystkiego – miasta, deszczu, autobusów, tłoku, śpiewów, rozkładów, kałuż, chłodu, tramwajów i przystanków. Po 30 min wreszcie nadjechał jakiś pojazd, którym przejechaliśmy na Nowy Kleparz i tam znów musieliśmy czekać na spóźniony 20 min autobus.
Najważniejsze, że cało
dotarliśmy do suchego mieszkania kolegi Krzyśka, a po załatwieniu spraw na
uczelni następnego dnia, mogliśmy pojechać do domów.
Przed podróżą, myśląc o
Ukrainie miałam w głowie wyobrażenie sprzed około dziesięciu lat, kiedy na
szkolnej wycieczce strasznie drażniło mnie to, że samochody nie zatrzymują się
dla pieszych, a Lwów był szarym miastem podobnym do wielu. Odwiedzenie go po
takim czasie, sprawiło, że zobaczyłam je w zupełnie innej odsłonie, poznałam je
lepiej i pozwoliłam mu się zauroczyć. Podróż ukraińską koleją, tak różniącą się
od naszej, była niezapomnianym przeżyciem, które chętnie bym powtórzyła.. no
może tym razem w nocy, a Odessa mimo tłoku i swojego turystycznego charakteru,
pozwoliła nam na chwilę odpoczynku i wytchnienia. Najbardziej zaskoczyła mnie
gościnność i przyjazne nastawienie ludzi oraz ceny. Tam jest naprawdę tanio –
nie jak w Bułgarii, czy Rumunii. Bardzo chętnie wybiorę się tam kiedyś
ponownie, co wam również ogromnie polecam.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz