W
końcu zatrzymał się kierowca, który poradził nam, żebyśmy poszli kilkaset
metrów dalej, za skrzyżowanie. Tak też zrobiliśmy. Po drodze weszliśmy jeszcze
do piekarni po chaczapuri z serem, a gdy wyszliśmy, ten sam pan, który
podzielił się wcześniej dobrą radą, zawołał, żebyśmy wsiadali. Powiedział, że
podwiezie nas do miejscowości Gródek, więc mieliśmy nadzieję, że będzie to
miasteczko po polskiej stronie.
Okazało się jednak, że
chodziło o oddaloną o 20 km ukraińską miejscowość. Kierowca zabrał nas do swojej
małej restauracji, postawił obiad składający się z pysznej zupy, drugiego dania
i kawy. Nie przyjmował odmowy, a na odchodne wcisnął nam jeszcze 50 hrywien
(jakieś 8 zł) na marszrutkę do granicy. Kiedy próbowaliśmy mu powiedzieć, że
jesteśmy najedzeni, albo że nie potrzebujemy pieniędzy, mówił obrażonym tonem,
że go stać i mamy brać co daje. Po posiłku podwiózł nas jeszcze na wylotówkę.
Początkowo próbowaliśmy
łapać stopa, ale kiedy zaczęło padać, stwierdziliśmy, że weźmiemy najbliższy
busik. Ledwo się wcisnęliśmy do zatłoczonego pojazdu, ale na szczęście za kilka
minut ludzie zaczęli wysiadać. W strasznym gorącu dojechaliśmy do granicy, za
ostatnie hrywny kupiliśmy po piwie i udaliśmy się w stronę pieszego przejścia.
Tam zamiast bramki Polska, zobaczyliśmy symbol ŚDM, więc skierowaliśmy się do
przejścia z napisem UE. Ludzie z kolejki zwrócili nam uwagę, że ŚDM to
przejście właśnie dla Polaków. Może to powinno być oczywiste, że skoro wjeżdżam
do Polski, to jadę właśnie na Światowe Dni Młodzieży? Trochę mnie wkurzyło, że
nikt nie pomyślał, żeby logo umieścić pod nazwą kraju.
Wnętrze marszrutki |
Po bezproblemowej
kontroli, która składała się tylko z otwarcia plecaka i pytania gdzie byłam na
Ukrainie, wyszliśmy na wylotówkę i za raz złapaliśmy jakiś samochód w stronę
Przemyśla. Tam kierowca zabrał nas do małej budki z lodami włoskimi, w której
sprzedawała starsza pani, a lody były znane na całą okolicę. Było to miejsce
wyjęte jakby z PRL-u, a na dodatek w środku, przy stoliku siedziało dwóch
strażników miejskich, którzy zrobili sobie przerwę na lody.
Przemyślanin zabrał nas
na wylot z miasta, nad który powoli zbliżały się chmury. Widząc, że nie mamy
dachu nad głową, kierowca autobusu miejskiego zaproponował nam podwiezienie na
najbliższy przystanek. W ten sposób, już kolejny raz udało mi się złapać na
stopa ten środek transportu.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz