niedziela, 11 grudnia 2016

Ukraina: 10. Przekroczenie granicy


W końcu zatrzymał się kierowca, który poradził nam, żebyśmy poszli kilkaset metrów dalej, za skrzyżowanie. Tak też zrobiliśmy. Po drodze weszliśmy jeszcze do piekarni po chaczapuri z serem, a gdy wyszliśmy, ten sam pan, który podzielił się wcześniej dobrą radą, zawołał, żebyśmy wsiadali. Powiedział, że podwiezie nas do miejscowości Gródek, więc mieliśmy nadzieję, że będzie to miasteczko po polskiej stronie.

⇽Poprzedni wpis


Okazało się jednak, że chodziło o oddaloną o 20 km ukraińską miejscowość. Kierowca zabrał nas do swojej małej restauracji, postawił obiad składający się z pysznej zupy, drugiego dania i kawy. Nie przyjmował odmowy, a na odchodne wcisnął nam jeszcze 50 hrywien (jakieś 8 zł) na marszrutkę do granicy. Kiedy próbowaliśmy mu powiedzieć, że jesteśmy najedzeni, albo że nie potrzebujemy pieniędzy, mówił obrażonym tonem, że go stać i mamy brać co daje. Po posiłku podwiózł nas jeszcze na wylotówkę.

Początkowo próbowaliśmy łapać stopa, ale kiedy zaczęło padać, stwierdziliśmy, że weźmiemy najbliższy busik. Ledwo się wcisnęliśmy do zatłoczonego pojazdu, ale na szczęście za kilka minut ludzie zaczęli wysiadać. W strasznym gorącu dojechaliśmy do granicy, za ostatnie hrywny kupiliśmy po piwie i udaliśmy się w stronę pieszego przejścia. Tam zamiast bramki Polska, zobaczyliśmy symbol ŚDM, więc skierowaliśmy się do przejścia z napisem UE. Ludzie z kolejki zwrócili nam uwagę, że ŚDM to przejście właśnie dla Polaków. Może to powinno być oczywiste, że skoro wjeżdżam do Polski, to jadę właśnie na Światowe Dni Młodzieży? Trochę mnie wkurzyło, że nikt nie pomyślał, żeby logo umieścić pod nazwą kraju.


Wnętrze marszrutki
Po bezproblemowej kontroli, która składała się tylko z otwarcia plecaka i pytania gdzie byłam na Ukrainie, wyszliśmy na wylotówkę i za raz złapaliśmy jakiś samochód w stronę Przemyśla. Tam kierowca zabrał nas do małej budki z lodami włoskimi, w której sprzedawała starsza pani, a lody były znane na całą okolicę. Było to miejsce wyjęte jakby z PRL-u, a na dodatek w środku, przy stoliku siedziało dwóch strażników miejskich, którzy zrobili sobie przerwę na lody.

Przemyślanin zabrał nas na wylot z miasta, nad który powoli zbliżały się chmury. Widząc, że nie mamy dachu nad głową, kierowca autobusu miejskiego zaproponował nam podwiezienie na najbliższy przystanek. W ten sposób, już kolejny raz udało mi się złapać na stopa ten środek transportu.

CDN.

Mroczna chmura podążająca w naszym kierunku

Za tydzień ostatnia część opowieści z Ukrainy ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz