sobota, 3 grudnia 2016

Ukraina: 9. Wyjazd z Odessy


       Następnego ranka (27. lipca) wstaliśmy wcześnie, by bez problemu zdążyć na pociąg do Lwowa odjeżdżający o 10:47. Po drodze umyliśmy jeszcze zęby przy miejskim kraniku, z którego nie wiedzieć czemu tryskał istny gejzer i zaopatrzyliśmy się w prowiant.

⇽Poprzedni wpis


Już po wejściu do pociągu wiedzieliśmy, że nie będzie to łatwa podróż. Wagony były wypchane po brzegi, z nieba lał się żar, a powietrze dopływało jedynie z kilku małych okienek. Ta mieszanka sprawiła, że prawie nie dało się oddychać. Przez pierwsze kilka godzin spaliśmy, a gdy się obudziliśmy zlani potem, zauważyliśmy, że w pozycji siedzącej jest nieco mniej gorąco. Graliśmy więc w gry karciane, zjedliśmy zupki chińskie, a także budyń zrobiony na pociągowym wrzątku, potem kupiliśmy jeszcze zimne piwo z warsu za 3 zł i w ten sposób przetrwaliśmy 12. godzinną podróż.




Lwowskie piwko w pociągu 
Późnym wieczorem przeszliśmy się jeszcze po lwowskim dworcu kolejny raz dziwiąc się, że jest tak ogromny, a jego wystrój przypomina pałac. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na wielkie, piękne zasłony w czterometrowych oknach.







Przed budynkiem znaleźliśmy przystanek - oczywiście bez rozkładu, więc zapytaliśmy pewnej pani, czy może wie, jak dojechać na wylotówkę. Powiedziała, że mieszka niedaleko, więc możemy z nią wysiąść. Tak też zrobiliśmy, a wtedy ona zaproponowała nam prysznic u siebie.. mam nadzieję, że nie dlatego, że całą drogą siedziałam obok niej. Początkowo oponowaliśmy, ale w końcu przyjęliśmy zaproszenie i szybko się u niej umyliśmy.



Dworzec we Lwowie nocą
Po wyjściu z łazienki, gospodyni już stawiała na stole makaron z sosem grzybowym i sałatkę, a jej mąż wyjął z lodówki wódkę. Chociaż mówiliśmy, że nie jesteśmy głodni, to dostawaliśmy na talerze kolejne porcje. Widząc makaron z grzybami, nie spodziewaliśmy się, że będzie to coś tak dobrego. W dalszej rozmowie wyszło jednak na jaw, że przemiła pani pracuje w restauracji jako kucharka. Na dodatek, nie była to byle jaka restauracja, a „U Gruzina”, w której kilka dni wcześniej jedliśmy pyszne hinkali.

Nasi gospodarze mieszkali bardzo skromnie i ubolewali, że nie mają miejsca, by nas przenocować, ale odprowadzili nas do małego lasku przy drodze na Medykę, gdzie rozbiliśmy namiot. Nazajutrz chcieliśmy dotrzeć do Krakowa, co okazało się nie takie proste, ponieważ na wylocie ze Lwowa nikt nie chciał się zatrzymać. Próbowaliśmy łapać z polską flagą, ale to nie pomagało. Na dodatek zaczynało lekko kropić a nad naszymi głowami gromadziły się ciemne chmury.


CDN.




Fascynacja radziecką technologią

Dworzec w Winnicy

Jeden z pasażerów

W kolejnym wpisie przekroczymy granicę i złapiemy na stopa niezwykły środek transportu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz