środa, 16 marca 2016

Bałkany: 13. Bośnia i Hercegowina cz. II - Mostar i Sarajewo


       Około szesnastej zaczęliśmy zwiedzanie Mostaru. Pierwsze, co zobaczyliśmy, to budynki noszące pamiątki po wojnie sprzed ponad dwudziestu lat. Ich fasady były upstrzone okrągłymi dziurami pozostawionymi przez pociski. Później, kiedy przechadzaliśmy się uliczką pełną straganów, również mogliśmy zobaczyć wiele przedmiotów związanych z tym nieprzyjemnym czasem..


W mieście najciekawszy był oczywiście osławiony most, a jeszcze bardziej interesujące było to, co działo się na nim. Wśród tłumu turystów przechodziło kilku chłopaków zbierających pieniądze za podziwianie skoku, który miał nastąpić, jak się wszystkim wydawało.. za chwilę. Przy balustradzie co jakiś czas stawali śmiałkowie w kąpielówkach, chcąc zachęcić tym samym zgromadzonych do sypania drobnymi.


Show miało miejsce dopiero po jakimś czasie. Zdążyłam przejść się alejką pełną straganów w miejsce, z którego można było nabrać wody za darmo i wrócić nad rzekę Neretwę, gdzie spędzaliśmy popołudnie. Tam Piotrek wykonał kilka skoków do lodowatej wody z wysokości około 10 metrów, a potem z otwartymi ustami patrzyliśmy, jak pewien mężczyzna skacze z mostu. Lot trwał około 3 sekundy, kolejne 3 chłopak spędził pod wodą, by wynurzyć się przy akompaniamencie oklasków.




Tuż przed skokiem
Kiedy mieliśmy opuszczać Mostar, Jim oznajmił, że wybiera się w stronę Sarajewa, czyli do naszego następnego celu. Para z Ukrainy też zmierzała w podobnym kierunku, dlatego Holender ponownie zapakował nas wszystkich na tył samochodu i ruszył w drogę. Gdy zrobiło się już bardzo późno, zarządziliśmy postój przy pewnej stacji benzynowej i stwierdziliśmy, że jest to dobre miejsce na nocleg. Wszak nie wiadomo, czy w stolicy Bośni i Hercegowiny znaleźlibyśmy kawałek dzikiego miejsca na namioty. 

Jim włączył głośną muzykę i poszedł na stację benzynową po piwo, a my rozłożyliśmy nasze domy na parkingu. Okazało się, że w tym miejscu nie sprzedają alkoholu, ale pomocny pracownik poprosił swego znajomego, żeby pojechał z naszym kierowcą do najbliższej miejscowości, gdzie znajdzie trunki. Za jakiś czas Jim wrócił z kilkoma 1,5 litrowymi, plastikowymi butelkami piwa. Zaczęliśmy tańczyć i wygłupiać się, a hitem wieczoru był Wladimir, którego twardy, rosyjski akcent bardzo nas.. rozweselał.. Najbardziej zapadł nam w pamięci jego tekst wypowiedziany niczym Hrabia Dracula "Yes, I can bring you some snikers".

Rano towarzysze z Ukrainy postanowili, że będą łapali stopa w stronę domu, natomiast my wsiedliśmy z Jimem do samochodu i ruszyliśmy w kierunku stolicy. Najpierw skierowaliśmy swoje kroki na stare miasto, które okazało się mniejsze i mniej interesujące niż się spodziewaliśmy. W zasadzie był tam tylko jeden charakterystyczny punkt, otoczony gołębiami i karmiącymi je ludźmi oraz kilka drewnianych straganów i sklepików.


Studnia Sebilj

Potem zajrzeliśmy jeszcze do jednego muzeum, mając nadzieję, że będzie darmowe dla studentów.. ale nie było, więc poszliśmy do sklepu z myślą, że wyposażymy się w składniki do spaghetti, znajdziemy odpowiednie miejsce i korzystając z kuchenki gazowej Jima, przygotujemy pyszny, ciepły posiłek. Nasze małe marzenie spełniło się w otoczeniu drzew i źródeł rzeki Bośnia (Vrelo Bosne). Woda była tak zimna, że w jej pobliżu czuć było przyjemny chłód. Dlatego, po sycącym jedzeniu ucięliśmy sobie drzemkę w cieniu drzew. Nasz kierowca zadeklarował odwiezienie nas na wylotówkę, co też uczynił po południu. Pojechał w swoją stronę, a my wystawiliśmy kciuki w kierunku Belgradu.

Cierpliwe czekanie na obiad. Jim i jego kuchenka :)
Wiedzieliśmy, że tego wieczora na pewno nie uda nam się dojechać do celu.. no chyba, że złapalibyśmy kierowcę bezpośrednio do Belgradu. Tak się jednak nie stało. Noc spędziliśmy przy stacji benzynowej. Rozbiliśmy namiot na parkingu pytając wcześniej pracowników, czy nie będzie im to przeszkadzało. Trochę zdziwieni naszym postępowaniem odpowiedzieli, że nie ma najmniejszego problemu.

Było jeszcze ciemno, kiedy zostaliśmy obudzeni przez modlitwy dochodzące z głośników pobliskiego meczetu. Po chwili zaskoczenia tym co się dzieje, zasnęliśmy ponownie. Rano Ania dostała od miłej pani pracującej tuż obok, kawę i chociaż nie znały wspólnego języka, to gawędziły kilkanaście minut. Mieliśmy nadzieję, że do stolicy Serbii uda nam się dostać w godzinach popołudniowych, jednak nasze plany pokrzyżował kilkugodzinny, niezamierzony postój na granicy. Łapaliśmy tam stopa ponad dwie godziny, w strasznym upale, w pobliżu pewnego baru. W końcu umierając z gorąca, ugasiliśmy pragnienie zimnym piwem, a potem zmieniliśmy tryb łapania samochodów na siedzący.


Tryb łapania stopa na leniuszka - "jak coś pojedzie, to wstanę" :P
Mostar
Alladyńskie lampy, Mostar
Kolejny post, to ostatni wpis o Bałkanach! Nocne zwiedzanie Belgradu i spanie na dworcu ;)


2 komentarze:

  1. Miałem zapytać coś o te psy, ale tak sobie myślę, że lepiej będzie nie wiedzieć. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :D Nie wiem, czy Cię uspokoję, ale przynajmniej postaram się choć trochę wyjaśnić - na Bałkanach jest masa bezdomnych psów, a w Mostarze, kilka z nich zrobiło sobie popołudniową sjestę akurat obok nas :) (te na zdjęciu widocznie bardzo się lubią) :)

      Usuń