środa, 2 marca 2016

Bałkany: 11. Dubrownik - zatłoczona Perła Adriatyku

    
      Do Dubrownika podwiozła nas pewna przewodniczka wyglądająca trochę jak facet. Aby dojść do starego miasta, musieliśmy jeszcze pokonać spory kawałek drogi w dół. Schodziliśmy więc po schodach starając się nie myśleć o tym, że aby wrócić z powrotem na tę ulicę, by ruszyć w dalszą drogę, będziemy musieli nieźle się napocić..


Miasto odwiedziłam już wcześniej, w marcu, kiedy podczas Erasmusa w Chorwacji, wybrałam się tu z kilkoma znajomymi wypożyczonym samochodem. Perła Adriatyku, jak nazywany jest Dubrownik, była zatłoczona zarówno wtedy, jak i teraz. W tym miejscu sezon turystyczny trwa cały rok. 

Studnia Onofria
Główna ulica starego miasta zwana Stradun lub Placa
Około ósmej rano dotarliśmy przed główną bramę i było już tak gorąco, że wiedzieliśmy co trzeba zrobić – najpierw zostawić gdzieś plecaki, a potem cała reszta. Niestety Dubrownik jest przemęczony turystami, a raczej mieszkańcy i pracujący tu ludzie po prostu ich nienawidzą, dlatego próżno liczyć na choćby odrobinę łaski, wyrozumiałości, czy dobrej woli.. W informacji turystycznej nie można zostawiać rzeczy, za to można dostać w niej skierowanie do agencji turystycznej, w której taka możliwość istnieje.. oczywiście płatnie. Nie pamiętam już ile od nas chcieli, ale wybitnie nam się to nie kalkulowało. 

Spytaliśmy też pewnej zakonnicy, czy nie byłoby możliwości zostawienia rzeczy w czymś w rodzaju plebani, czy hotelu dla pielgrzymów. Kiedy już zrozumiała co chcę jej przekazać łamanym chorwackim, to nie miała najmniejszej ochoty nam pomagać.. patrzyła na nas ze złością i kazała wyjść.. no spoko, nie ma to jak powołanie.



Włóczyliśmy się brzegiem morza i tam znaleźliśmy rozwiązanie naszego problemu. Weszliśmy w głąb kolczastych krzaków i skrzętnie ukryliśmy nasz dobytek. Przykryliśmy go taką ilością trawy, że trudno byłoby go zauważyć. Mogliśmy wreszcie skierować kroki do centrum miasta. 

Podczas poprzedniej wizyty, jakoś umknęła mi informacja o biletach ulgowych na zwiedzanie murów (30 zamiast 100 kun, czyli koło 17, zamiast 60zł), dlatego tym razem chciałam naprawić swój błąd i wejść na górę. Zdecydowanie było warto. Próbowaliśmy też załatwić bilet studencki dla Ani, ale chyba poczułam się zbyt pewnie po akcjach w Atenach i tym razem nieopatrznie poszłam do tego samego okienka, co ona.. Pan po drugiej stronie szyby, co prawda sprzedał jej bilet na moją legitymację, ale gdy ja podeszłam, to zorientował się, co przed chwilą zrobił i powiedział, że oszukujemy.. udawanie, że to pomyłka nie pomogło, więc czym prędzej się stamtąd oddaliliśmy. Mieliśmy tylko dwa bilety, a nie wiedzieliśmy jeszcze, gdzie jest drugie wejście na mury, więc Ania poszła sobie pochodzić po uliczkach starego miasta, a ja i Piotrek przez godzinę okrążaliśmy starówkę prawie dwukilometrową ścieżką na wysokości dochodzącej do 25 m.




Fotogeniczny Dubrownik
Gdy zeszliśmy w samo południe, żar lejący się z nieba pokierował nas w stronę plecaków i morza, w pobliże pewnego baru. Tam, zastaliśmy zero piasku, a nawet normalnego wejścia po kamieniach.. po prostu wielkie skały i zejście betonowymi schodkami bezpośrednio do głębokiej na jakieś 2,5 metra wody. Takie miejsca lubię najbardziej, bo w krystalicznym morzu niezmąconym mułem, czy piaskiem, najlepiej widać to, co skryte pod powierzchnią. Wyposażona w maskę i rurkę oddawałam się więc przyjemności obserwowania kolorowych rybek, krabów i rozgwiazd.


Minusem tego typu nabrzeża jest beton i skały, na których trzeba leżeć i sytuacji nie poprawia nawet karimata.. W związku z zamiarem zostania tam na kilka godzin, upraliśmy sobie rzeczy, które tego wymagały, susząc je później na skałach, zdrzemnęliśmy się, zjedliśmy zupki chińskie z wrzątku, który dostaliśmy w barze, a po południu ruszyliśmy z powrotem na wylotówkę.. ponad godzinę idąc pod górę, by czekać kolejną na samochód stojąc na przystanku. Było to brutalne zderzenie z rzeczywistością, bo już odzwyczailiśmy się od tak długiego czekania na transport. Nadzieja na dotarcie tego dnia do Bośni i Hercegowiny prysła, gdy o szóstej wysiedliśmy w pobliżu miasta Opuzen. 

Próbowaliśmy jeszcze coś łapać, ale słońce bardzo szybko zaszło, więc nie widząc dalszego sensu, poszliśmy jeszcze do marketu, a potem znaleźliśmy bardzo dobre miejsce na namiot, na terenie pobliskiego sadu. Zastałam tam jeszcze pracownika, więc zapytałam go, czy możemy rozbić się przy murze jednego z budynków. Powiedział, że do szóstej rano nie ma problemu. W miejscu, w którym wysiedliśmy, zjawiła się para autostopowiczów z Ukrainy, z którymi nasze losy połączyły się na najbliższe dwa dni..





Bośnia i Hercegowina w linku poniżej!



2 komentarze:

  1. "...przewodniczka wyglądająca trochę jak facet." - legendarne! :P:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Na prawdę całą drogę się zastanawiałam, czy to kobieta, czy mężczyzna :P
    Dopiero jak wysiedliśmy, jednogłośnie przyznaliśmy, że to jednak "ona" xD

    OdpowiedzUsuń