piątek, 20 maja 2016

Lanzarote: 4. Mirador del Rio i Cueva de los Verdes


      Wreszcie ruszyłam na północ wyspy. Znów zaplanowałam piesze przejście, tym razem z miasta Órzola na punkt widokowy Mirador del Rio, a z niego  w stronę wybrzeża do Jaskini Zielonych (Cueva de Los Verdes). Pogoda była wietrzna, ale w końcu niebo się trochę przejaśniło i zza chmur wyszło słońce.


⇽Poprzedni wpis

Wejście na szczyt zajęło mi jakieś 1,5 godziny i nie powiem, że się nie zmęczyłam.. ze mną jest tak, że strasznie nie lubię wchodzić pod górę, ale za to w dół mogę nawet zbiegać :)



Órzola widziana z góry


Budynek, z którego można podziwiać wspaniałą panoramę pobliskiej wyspy Graciosa (Zabawna), został zaprojektowany przez architekta Cesara Manrique, który za punkt honoru postawił sobie nie ingerowanie w krajobraz wyspy. Na Lanzarote znajduje się kilka miejsc stworzonych przez niego i każde ma podobny charakter. Budynki są prawie niewidoczne, wszystkie pokryte skałami wulkanicznymi, co idealnie spaja je z otoczeniem. Myślę, że jego projekty są wspaniałe, a pomysł genialny i szkoda, że nie był brany pod uwagę, gdy budowano najwyższy na wyspie hotel..









Spory kawałek trasy musiałam przejść ulicą, dość wąskim poboczem, ale samochody na Lanzarote poruszają się jakoś szczególnie ostrożnie, więc czułam się dość bezpiecznie. Pojazdów nie było dużo, a sama oczywiście też uważałam i gdy widziałam, że nadjeżdża autobus, albo obok mnie będą się mijać dwa auta, to schodziłam z drogi.




 

Przechodziłam obok wspaniałej kaldery i zapragnęłam się na nią wspiąć. Widziałam, że chodzą po niej ludzie, więc ruszyłam ścieżką, którą pokazywała mi moja cudowna aplikacja. Cóż, wychodzi na to, że jednak nie jest taka idealna i też się czasem myli. Nagle wyrosło przede mną ogrodzenie, a za nim plantacja kaktusów.. Nie chciało mi się już cofać do właściwej drogi, tym bardziej, że jak wspomniałam, nie przepadam za wchodzeniem pod górę. Dowiedziałam się, że ten niesamowity wulkan nosi nazwę La Corona, więc mam kolejne miejsce do odwiedzenia.







Po drodze zobaczyłam też tradycyjne winnice, w których na wulkanicznej glebie, w niewielkich dołkach sadzi się winorośle i odgradza je kamiennym murkiem od wiatru. Przechodząc tamtędy poczułam zapach siarki, co nie nieco zaskoczyło, choć może nie powinno..




Była już piętnasta, gdy doszłam do Cueva de los Verdes i tam postanowiłam po raz pierwszy wypróbować patent podsunięty mi przez inną praktykantkę. Otóż powiedziała mi, że czasem da się namówić osobę sprzedająca bilety, żeby dała praktykantom zniżkę dla mieszkańców wsypy. Tym samym można zapłacić 2€ zamiast 9. Pan przy okienku zapytał mnie, czy mam jakiś dowód, że jestem praktykantką i czy jestem sama, więc pokazałam mu plakietkę z hotelu i potwierdziłam, że nie ma nikogo więcej ze mną. Zadziałało i ucieszona weszłam do środka, na półgodzinne zwiedzanie z przewodnikiem.




Sądząc po nazwie, wszyscy, łącznie ze mną myślą, że zobaczą w środku dużo zieleni, ale ta mylna interpretacja wzięła się od nazwiska rodziny, która kiedyś zamieszkiwała grotę.









Po mojej pierwszej w życiu wizycie w wulkanicznej jaskini, ruszyłam pieszo do pobliskich Jameos del aqua, ale tam próba kupienia tańszych wejściówek się nie powiodła, z resztą już i tak nie miałam czasu na zwiedzanie. Będę tu jeszcze ponad dwa miesiące, więc przydało by się zostawić coś na później. Ruszyłam wzdłuż wybrzeża, bardzo ładną ścieżką, po drodze mijając wind surferów i podziwiając spienione fale. W niecałą godzinę doszłam do przystanku autobusowego, by wrócić do Arrecife.







W kolejnym wpisie przeczytacie o Parku Narodowym Timanfaya i łapaniu stopa na Lanzarote ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz