Przygoda zaczęła się 18. lipca w
południe. Ruszyliśmy autostopem na wschód z mojej rodzinnej miejscowości.
Planowaliśmy udać się w kierunku Krakowa, ale kierowcy nie bardzo chcieli nas
tam zabrać. Po dość długim oczekiwaniu na transport w Zawierciu, kiedy
zatrzymał się kolejny już samochód jadący w stronę Kielc, postanowiliśmy nim
pojechać. Tam również czekał nas długi postój na wylotówce.
Tego
wieczoru udało nam się dojechać do Sandomierza. Po spacerze uroczymi uliczkami
w okolicy rynku, znaleźliśmy sklep, a potem miejsce do spania w bliskim
sąsiedztwie rzeki San. Chcieliśmy tam wypróbować nasz grill domowej roboty,
ale powietrze było zbyt wilgotne, by rozpalić ognisko. Zmęczeni walką z papierem i patykami daliśmy
za wygraną i poszliśmy spać do namiotu.
|
Scenografia z Ojca Mateusza |
W
nocy usłyszeliśmy dziwne odgłosy dobiegające z pobliskich zarośli. Brzmiało to
jak diabeł.. albo warczący pies, któremu próbuje się wyrwać zabawkę. Słyszałam już
kiedyś taki odgłos, kiedy namówiłam mamę na spanie w lasku, podczas naszej
pierwszej i jedynej wspólnej wyprawy autostopem. Wtedy nie wiedziałyśmy co to
jest, ale you tube przyszedł z pomocą. Powiedziałam Krzyśkowi, że to pewnie
borsuk i nie mamy się czego bać. Jakimś cudem dożyliśmy kolejnego dnia.
Poranek
był pochmurny i chłodny, ale przynajmniej autostop szedł dużo lepiej niż dzień wcześniej.
Udało nam się dotrzeć do Przemyśla i zobaczyć jego wyjątkowy rynek. Jest on
położony pod kątem, więc wygląda zupełnie inaczej niż tradycyjne centrum
starego miasta. Kiedy tak spacerowaliśmy alejkami, zmoczył nas lekki deszczyk,
dlatego z misją poprawienia sobie humorów ruszyliśmy po pyszne gofry do
pobliskiej kawiarenki.
|
Rynek w Przemyślu |
|
Na wschodzie łatwo pomylić dworzec z pałacem |
W związku z niepewną pogodą, pojechaliśmy busikiem na
granicę (2 zł). W Medyce przeszliśmy pieszo na ukraińską stronę i już po chwili złapaliśmy
samochód jadący do Lwowa. Kierowca
opowiadał nam z przejęciem o wojnie, o której w naszych mediach już cicho, a
która stale pochłania nowe ofiary. Dowiedzieliśmy się od niego, że ani Ukraina,
ani Białoruś nie mają ogrodzeń na granicach z Rosją, więc kto wie, czy kolejny
kraj nie będzie się borykał z podobnymi problemami. Właściciel pojazdu miał
bardzo radykalne poglądy i snuł teorie spiskowe na temat Putina, który miał być
winien zamachowi w Nicei i niepokojom w Turcji. Jako doświadczeni
autostopowicze, słuchaliśmy z uwagą i nie śmieliśmy kwestionować zdania naszego
wybawcy, więc podróż minęła w przyjaznej atmosferze.
Wieczorem
byliśmy już we Lwowie i bardzo szybko udało nam się znaleźć tani hostel - 90
hrywien/noc (około 13 zł). Było to mieszkanie w kamienicy z dwoma
dziesięcioosobowymi pokojami, kuchnią i łazienką, 15 min od centrum. Za taką
cenę nie mogliśmy trafić lepiej.
|
Domowa atmosfera.. |
|
..kapciuszki gratis.. |
|
..i ciekawy wystrój :) |
Już podczas pierwszego, krótkiego spaceru po
starówce miasto skradło moje serce. Nie tak je pamiętałam. W
czasie wycieczki w podstawówce postrzegałam je jako nudne i.. niebezpieczne.
Było to prawdopodobnie spowodowane zorganizowaną formą zwiedzania, brzydką
pogodą i samochodami, które zupełnie nie zwracały uwagi na to, że ktoś przechodził przez ulicę. Czułam się wtedy zagrożona i wściekła, bo w pewnym momencie
samochód zatrzymał się kilkanaście centymetrów przede mną. Teraz już wiem, że oni są
nauczeni się nie zatrzymywać, tylko zwalniać (choć czasem nawet tego nie robią),
a przechodzić przez jezdnię, również na pasach, trzeba sprawnie. Tym razem nikt nie próbował mnie zabić, a oprócz
zabytków, poznałam kilka wyjątkowych barów, ale o tym wszystkim opowiem już w
kolejnych wpisach.
CDN.
|
Pomnik Mickiewicza |
|
Opera |
|
Następny wpis będzie pełen niespodzianek - napiszę o niezwykłych, lwowskich barach! :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz