środa, 18 stycznia 2017

Mój pierwszy raz: 4. Zwiedzanie Barcelony


       Z rastafariańskiego mieszkania poszłyśmy dalej. Widziałyśmy łuk triumfalny oraz długi deptak z palmami po obu stronach i papugami przelatującymi nad naszymi głowami. Położyć się  pod palmą, w czasie, kiedy u nas padał śnieg – bezcenne. Jadłam też po raz pierwszy w życiu bataty. W ogóle zrobiłam masę rzeczy pierwszy raz w życiu.

⇽Poprzedni wpis


Łuk Triumfalny



Wgryzanie się w batata
Do tej pory nie widziałam na przykład wielkich, piaskowych zamków - takich z ogniem i wodą. Zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Ktoś wyrzeźbił Sagradę Familię, inny budowniczy grał na flecie, trzeci zaś puszczał z magnetofonu jakieś piosenki. Z plaży przegonił nas straszliwie zimny wiatr, a chwilę później zaczęło kropić.

Przy wyjściu z plaży spotkałyśmy naszą grupę, która jak widać w końcu zastanowiła się, gdzie chce iść. Straszliwie zamulali, ale innej alternatywy nie było w pobliżu, więc zostaliśmy z nimi. Po meczącym dniu znowu poszłyśmy pod fontanny. Tym razem zaskoczyły nas pokazem tańca i śpiewu (świeciły i grały). Puszczali nawet fajne kawałki, a nam chciało się bawić, więc dałyśmy się ponieść tańcu. Było super, tylko że wyłącznie my się bawiłyśmy, a Hiszpanie zawiedli mnie swoim brakiem radości i chęci zabawy. Może trzeba jechać bardziej na południe?

Później reszta grupy poszła w ślad za swym - dorównującym im organizacją - przywódcą Bartnikiem. Jak się okazało mieli mieć gdzie spać, a ostatecznie wylądowali pod dworcem. Aż dziwne, że taką masę ludzi wyrzucili stamtąd dopiero po czterech godzinach. Pewnie i tak nikt się nie wyspał. Laska, z którą zostaliśmy, miała załatwić nam nocleg u swojej koleżanki, co się nie udało, ale mimo to, mnie i tak podobała się tamta noc. Spaliśmy jak wielka grupa bezdomnych, na kartonach, koło fontanny i nikt nam nie przeszkadzał, a ja nawet się wyspałam. Gorzej miała Dominika, bo zmarzła biedaczka w nocy, więc spała tylko wtedy, jak jej kolega pożyczył śpiwór - czyli jakieś dwie godziny.

Rano nazłaziły się znowu ludziska z poprzedniego dnia i jak zawsze nie mieli żadnych konkretnych planów. Ja za to miałam - chciałam zobaczyć Park Guell, więc ruszyliśmy w miasto. Tym razem napatoczył się też Sławek, co średnio mnie cieszyło, ale było do zniesienia. Zostawiliśmy bagaże na dworcu, po drodze pozjeżdżaliśmy z takiej wielkiej, metalowej zjeżdżalni jak dzieciaki, a potem zaznaczyłam na trasie ciekawe punkty, które okazały się nie być tak blisko siebie, jak byśmy chcieli.

Przeszliśmy pod domkami zaprojektowanymi przez Gaudiego, potem pod Sagrada Familia. Do wszystkich atrakcji ciągnęły się nieziemskie kolejki, ale i tak nie było nas stać na płacenie po co najmniej 10 euro za wejście. Do parku doszliśmy na wieczór, ale najważniejsze, że doszliśmy. Pewnie ładniej wyglądałby słonecznego dnia, więc postanowiłam sobie, że będzie to misja na któreś z kolejnych wakacji. Plusem nocy był przepiękny widok rozświetlonej panoramy Barcelony, jednak mój ówczesny aparat nie był w stanie oddać jej atmosfery.  I.. zaraz, to już była Noc Sylwestrowa.

Sagrada Familia w 2010 roku

Kolejny post jest o tym, jak przywitałam 2011 rok ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz