środa, 25 stycznia 2017

Mój pierwszy raz: 5. Noc Sylwestrowa w Barcelonie


     Trudno było rozpoznać, że właśnie zaczęła się ostatnia noc roku 2010, bo niestety ostrzeżenia na temat zabawy w Barcelonie się spełniły. Wydaje mi się, że mówił nam to któryś z kierowców i chyba czytałam też o tym na forum - otóż Hiszpanie nie obchodzą Sylwestra wspólnie i hucznie na ulicy, ale bardziej w domu. Przynajmniej tak było w Barcelonie.

⇽Poprzedni wpis

Faktycznie - najpierw pod tańczącą fontanną było to samo co poprzedniego dnia, a może i gorzej, bo puścili nam jakąś muzykę klasyczną. Tyle dobrze, że dostałyśmy od Bartnika po litrze wina w kartonie. Później poszliśmy za częścią grupy na La Ramblę, bo tam podobno miało się dziać wszystko. Druga część naszej gromady poszła na wzgórze Monthjuc, i ponoć tam zamulała, ale przynajmniej widzieli fajerwerki. Na La Rambli, byli sami cudzoziemcy, głównie muzułmanie. Poznałyśmy dwóch francuzów i trochę z nimi tańczyłyśmy.
Na placu nie było żadnej muzyki ani fajerwerków - tylko wino i dużo radości. O 00:00 nastąpiło powszechne całowanie. Wróciłyśmy do naszych, jeszcze trochę potańczyłyśmy przy rytmach bębenków, a potem, około 3:00 wszyscy zaczęli się zbierać. Nie miał nam już kto pilnować rzeczy, więc zaczęłyśmy myśleć, gdzie by tu iść spać. W taki sposób wreszcie udało nam się trafić do Baby Rasty. Myślałam, że tam będzie after party do rana, ale wszyscy byli za bardzo zmęczeni, więc poszliśmy spać.

Rano mieliśmy się spotkać ze Sławkiem na dworcu by udać się do Cambrils. Tam czekał na nas transport do domu, więc musiałam pogonić trochę Dominikę, żebyśmy miały czas na zabranie swoich rzeczy, znalezienie pociągu i - co okazało się wcale nie takie łatwe – kupienie biletu. Wszystko skomplikowało się jeszcze przez Sławka. Jak już wspominałam, ktoś ukradł mu plecak, w którym były m.in. klucze do naszej wspólnej dworcowej szafki. Musieliśmy się złożyć na nowe, dlatego potem nie starczyło nam pieniędzy na bilety. Strasznie się na niego zdenerwowałam. Żałuję, że w takich sytuacjach, nie umiem sobie powiedzieć „Trudno się mówi, będzie co będzie”. Musiałam przejąć stery i zapłaciłam za nas wszystkich kartą. Po powrocie do Polski okazało się, że chyba właśnie tam ją zgubiłam. Ewentualnie ktoś mi ją ukradł. Na całe szczęście, nic nie ubyło z konta.


O drodze powrotnej przeczytasz w następnym wpisie :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz