Ogólnie rzecz biorąc, było coraz lepiej. Oczywiście, co
jakiś czas Sławek przypominał nam, że nie jest z nim łatwo funkcjonować i że
sam nie funkcjonuje zbyt łatwo. Najpierw pomylił kierunki w metrze, a później ukradli mu
plecak z naszym wspólnym piciem, jedzeniem i kluczykiem do skrytki na dworcu, w
której przechowywaliśmy plecaki.
O
tym jednak będzie inny wpis. To były chyba jedyne negatywne rzeczy, które
stały się przez niego. Inne zdarzyły się przez czarny charakter tego wyjazdu
– Pana Bartnika. Zebrał kupę forsy od ludzi (po 30 zł od około 200
osób), a potem praktycznie nic nie załatwił. Poza tym, spotkania pod fontanną
miały być o każdej 12:00 i 20:00, nie wiadomo po co, bo i tak nie zawsze się na
nie stawiał. Nie dostaliśmy też obiecanych sylwestrowych koszulek. Na szczęście całokształt aż tak źle nie wyglądał - w końcu miałam
spędzić Sylwestra w Barcelonie.
Pierwszego dnia, jeszcze przed wschodem słońca
jedliśmy śniadanie na ławce przy wielkim rondzie, potem weszliśmy na
górę Montjuic i z pałacyku oglądaliśmy,
jak się budzi miasto. Czekaliśmy do południa, zaczęli schodzić się ludzie od
nas, ale ktoś przekazał, że Bartnik się nie pojawi. W ten sposób straciliśmy niepotrzebnie kilka godzin, które moglibyśmy poświęcić na zwiedzanie.
Wspólne czekanie na "organizatora" |
Miałam
dosyć czekania na nic, więc stwierdziłam, że idę nad morze. Dominice było ciężko
z tymi tobołami. Ja miałam mały, stosunkowo lekki plecak, więc dawałam radę,
ale jej było mi żal. Nie chciałam jednak, spędzać dnia w Barcelonie, nad
kluczeniem między uliczkami, tak jak reszta grupy. Wkurzyłam się, że nie wiedzą
czego chcą, więc się rozłączyłyśmy i obrałyśmy kierunek plaża.
Nie
wiem, czego się spodziewałam - że będzie tak jak w Bułgarii? Że jak u nas jest -5˚C, to tutaj woda ma 15˚C? Taa, powietrze miało w porywach do 15˚C, ale woda?
nawet nie zdjęłam butów. Za to zjadłyśmy piknik na plaży w grudniu – niezapomniane.
Oczywiście trochę to trwało, zanim doszłyśmy do celu, ale po drodze widziałyśmy wiele bardzo klimatycznych uliczek. W prawie każdej z nich suszyło się pranie,
przewieszone między oknami po obu stronach, a w powietrzu pachniało proszkiem.
Przeszło mi przez myśl, że to może jakaś tradycja na koniec roku - żeby wyprać
wszystkie swoje brudy i rozpocząć Nowy Rok z „czystą kartą”. Byłaby to na prawdę ujmująca
symbolika.
W
jednej z uliczek spotkałyśmy wyluzowanego kolesia z dredami. Nawet zaproponował nam nocleg, ale po pierwsze trochę się tego obawiałam, a po drugie, nie
było z kim się tam wybrać, a szkoda, bo - jakkolwiek to nie zabrzmi - przydałby nam się tamtej nocy.
Trzeba przyznać, że miał bardzo klimatyczne mieszkanie - na wejściu puścił nam reggae, zaczął opowiadać, że jest z Jamajki, potem pokazywał kapcioszki od jakiejś Czeszki i obrazy, które dostał. Ten ciekawy człowiek przedstawił nam się jako Baby Rasta, dał adres i telefon. Kiedy zapytałam, ile od nas weźmie jeśli przyjdziemy nocować, to powiedział „Polska to biedny kraj, więc 1 euro, albo ile dacie, tyle wystarczy”.
Trzeba przyznać, że miał bardzo klimatyczne mieszkanie - na wejściu puścił nam reggae, zaczął opowiadać, że jest z Jamajki, potem pokazywał kapcioszki od jakiejś Czeszki i obrazy, które dostał. Ten ciekawy człowiek przedstawił nam się jako Baby Rasta, dał adres i telefon. Kiedy zapytałam, ile od nas weźmie jeśli przyjdziemy nocować, to powiedział „Polska to biedny kraj, więc 1 euro, albo ile dacie, tyle wystarczy”.
W kolejnym wpisie spędzimy noc na kartonach i zwiedzimy najciekawsze miejsca Barcelony :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz