środa, 4 stycznia 2017

Mój pierwszy raz: 2. Pierwsza podróż autostopem



     I zaczęło się! Witaj przygodo! Pierwszy samochód złapałam ja. Kierowca powiedział, że słyszał o tej akcji w radiu i jak zobaczył karteczkę „Barcelona”, to się zatrzymał.



Już na pierwszej stacji mieliśmy konkurencję - jakąś parę, którą potem gdzieś rozpoznałam. Mieliśmy się z nimi zmieniać przy wylotówce. Co prawda nasza kolej była pierwsza, ale oni zniknęli, zanim my zdążyliśmy kogokolwiek zatrzymać.

Słuchałyśmy Sławka, który miał wszystko wiedzieć na temat łapania stopa, a przynajmniej tak twierdził. W każdym razie miał wiedzieć więcej od nas. Nie było to trudne, bo na przykład ja wiedziałam tylko tyle, że najlepiej łapać na stacjach. Moje doświadczenia ograniczały się tylko do łapania latem, a to była dużo prostsza sprawa. Więcej samochodów się zatrzymuje, widząc dziewczynę w spodenkach, niż bałwana w grubej, zimowej kurtce.

Sławkowi nie chciało się pytać kierowców osobiście, my też nie miałyśmy w sobie tyle śmiałości, więc nam to szło, jak krew z nosa. Jeździliśmy głównie w nocy i było całkiem fajnie. Przynajmniej teraz wiem, co powinnam robić:
1. Pytać kierowców na stacjach, wtedy szybciej ktoś mnie weźmie do samochodu.
2. Nie dać się zawieść na jakieś totalne zadupie.
3. Jak już się dam zawieść na totalne zadupie, to nie bać się cofnąć i to cofnąć się jak najszybciej.
4. Nigdy nie podróżować sama albo z inną dziewczyną, bo to niebezpieczne.
To chyba takie najważniejsze wnioski.

(Przyszłość zweryfikowała jednak ówczesne postulaty, ponieważ od tamtej pory podróżowałam sama przez 5 dni po Chorwacji, natomiast w towarzystwie innej dziewczyny w sumie około 10 dni, a z pozostałymi punktami przeróżnie bywało.)

W tirach rodziła się gęsta seksualna atmosfera, więc gdybyśmy były same, to rożnie by mogło być.. W sumie to Sławek też ją trochę potęgował, ale może jak faceci sobie pogadają, to im przechodzi, nie wiem. Nasz kompan sam był nieźle niewyżyty, ale na szczęście skończyło się tylko na żartach. Co prawda wziął z Polski gumki, ale mu się w końcu nie przydały.. nad czym bardzo ubolewał.

Po drodze prawie się nie zatrzymywaliśmy, nie licząc granicy francusko hiszpańskiej, ale to już na finiszu. Tam nakupowaliśmy po kilka butelek wina i mieliśmy na tyle szczęścia, że kierowca tira, z którym jechaliśmy, wracał po Sylwestrze z Hiszpanii do Polski i zgodził się nas ze sobą zabrać. Mogliśmy więc zostawić zakupione trunki w jego samochodzie i umówiliśmy się, że zabierze nas za trzy dni z miejscowości Cambrils pod Barceloną.

Poznaliśmy bardzo miłych ludzi, oprócz Polaków wieźli nas też Niemcy i jakiś pan, który mówił do nas po angielsku. Aha, i jeszcze Hiszpan – ostatni transport w stronę Barcelony. Trochę się bał i nie wiadomo co go skłoniło, żeby nas jednak ze sobą zabrać. Już miał odjeżdżać, a tu nagle się zatrzymał, a potem cały czas powtarzał, że mamy wielkie szczęście. Kiedy już wysiedliśmy i poszliśmy w kierunku metra, aż dwa razy schodził do nas po schodach, najpierw z jedną moją rękawiczką.. a gdy zorientował się, że zostawiłam w jego samochodzie też drugą, zszedł ponownie - to było przemiłe.­­­
Takie dziwne piwa można było kupić na granicy



kolejny wpis jest o tym, jak wyglądały nasze pierwsze dni w Barcelonie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz