środa, 31 stycznia 2018

Teneryfa: 4. Spanie pośród lawy


      Szliśmy w zapadającej ciemności wśród magmowych skał. Chociaż zdawałam sobie sprawę, że możemy zostać zalani przez przypływ, to i tak kierowaliśmy się w stronę malutkiej plaży. Miałam jednak cały czas nadzieję, że gdzieś przy ścieżce zobaczymy dostatecznie dużo płaskiego terenu, żeby rozbić namiot.

⇽Poprzedni wpis

I wreszcie stało się to, w co już przestawaliśmy wierzyć – po zejściu do niewielkiego zagłębienia spostrzegliśmy fragment podłoża jakby stworzony na biwak. Jestem pewna, że nie byliśmy pierwszymi osobami, które postanowiły nocować w tym miejscu. Decyzja zapadła szybko - postanowiliśmy najpierw rozbić namiot, a potem zjeść kolację z widokiem na rozświetlone nabrzeże.



Wielokrotnie przekonywałam Krzyśka i samą siebie, że przecież nikt nas na tej ścieżce nie będzie niepokoił, bo właściwie po co ktoś miałby tamtędy chodzić w ciągu nocy. Ku mojemu zdziwieniu, już kiedy zajadaliśmy się koreczkami, chorizo i bagietką, tuż obok naszego schronienia przeszło kilku ludzi. Wszystko widzieliśmy z perspektywy skały położonej nieco wyżej.

Postanowiłam zaświecić latarkę i tym samym zwrócić uwagę na naszą obecność, żeby nie próbowali niczego podejrzanego. Kiedy przechodzili obok zawołałam do nich Hola! I zapytałam, czy wszystko w porządku. Najwidoczniej bardzo się spieszyli, bo odpowiedzieli tylko, że jest ok i szybko poszli dalej.

Noc minęła w miarę spokojnie. Miejsce, które wybraliśmy było osłonięte od wiatru, więc mogliśmy spać w miarę spokojnie. Co jakiś czas budzili nas tylko kolejni przechodzący obok ludzie. Ciekawe co mieli do załatwienia w tej okolicy.

Rano bardzo chciałam zobaczyć moment, w którym słońce wynurza się z oceanu. Wygramoliłam się więc z namiotu jak tylko zobaczyłam, że się przejaśnia i wspięłam się na skały dzielące nas od wody. Na szczęście zdążyłam, a dzięki temu, że niebo było ciutkę zachmurzone, wschód był iście bajkowy.



Kiedy również Krzysiek się obudził, zjedliśmy śniadanie z widokiem na ocean i słońce powoli wdrapujące się coraz wyżej nad horyzont. Zapowiadał się ciepły, pogodny dzień.


Ruszyliśmy w stronę miasta i ponownie przeszliśmy obok bazyliki, tym razem oglądając ją również w środku. Później doszliśmy do plaży, na której postanowiliśmy zostać dłużej. Pomimo chłodu oceanicznej wody, Krzysiek się w niej zanurzył. Ja zdecydowałam się na - przyjemniejszą według mnie - kąpiel słoneczną, a w wodzie zamoczyłam tylko stopy.





Po południu ruszyliśmy dalej. Wsiedliśmy w autobus i z dwiema przesiadkami dotarliśmy do małej miejscowości. Zza szyby widzieliśmy wielkie, luksusowe hotele i aż nie chciało nam się wierzyć, że całkiem niedaleko znajdziemy wioskę hipisów, o której mówił nam spotkany dwa dni wcześniej Polak.



Zapadł już zmrok kiedy wysiedliśmy na ostatnim przystanku, a musieliśmy jeszcze dostać się do celu idąc ścieżką przez skaliste wybrzeże. Oświetlaliśmy sobie drogę latarką, bo pod nogami mieliśmy masę kamieni, ale mijaliśmy wiele osób, które nie wspomagały się żadnym światłem i polegały tylko na przyzwyczajonych do ciemności oczach.

Kiedy dotarliśmy do pierwszych namiotów, zaczęliśmy się rozglądać za miejscem odpowiednim do rozłożenia naszego schronienia, ale okazało się, że jedyna wolna, płaska przestrzeń znajduje się przy ścieżce, po której mimo ciemności, stale chodzili ludzie. Zapytaliśmy jedną grupkę, czy wiedzą, gdzie możemy znaleźć lepszą lokalizację, a oni poradzili nam, żeby udać się jeszcze dalej.

Spakowaliśmy wszystko z powrotem i wspięliśmy się na jeszcze jedną górkę, za którą znajdowała się szeroka, piaszczysta plaża.

CDN.





W następnym wpisie przyjrzymy się bliżej życiu na plaży


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz