środa, 10 stycznia 2018

Teneryfa: 1. Nocleg na plaży


       Bilety kupiłam już w październiku. Nie najtaniej jak mogłabym, ale też wcale nie najdrożej. Plan był taki, żeby zrobić sobie wakacje w grudniu, a z własnego doświadczenia wiedziałam, że na Kanarach możemy w tym czasie spokojnie rozbić namiot i nie zamarzniemy.


⇽Poprzedni wpis



Samolot startował o 6:00 z Modlina, więc żeby się tam dostać z naszego końca świata, musieliśmy wstać o 2:00 w nocy. Jak zawsze byliśmy lekko zestresowani tym, czy nasze bagaże ledwie mieszczące się w kontrolne skrzynki pomiarowe nie ześlą na nas dodatkowych opłat. Jednak jak za każdym razem, nikt nawet nie zwrócił nam uwagi, tak samo jak innym pasażerom z wyraźnie zbyt dużymi gabarytami. 


Przebudzenie słońca wyglądało jak płonące jezioro


Udało nam się oddać za darmo nasze duże plecaki do luku bagażowego i spokojnie weszliśmy na pokład z małym prowiantem, który musiał nam wystarczyć na 5,5 - godzinny lot. Większość trasy przespałam, budząc się jedynie na wschód słońca i lądowanie.



Wulkan Teide


Przyznam, że w zasadzie nie mieliśmy zaplanowanego pobytu. Bo nie można nazwać planem kilku interesujących punktów zaznaczonych na mapie. Zdaliśmy się na los i jak na mój gust, bardzo dobrze na tym wyszliśmy. Z lotniska próbowaliśmy się najpierw wydostać stopem, ale wyjeżdżały stamtąd same taksówki albo wynajęte samochody i przez pół godziny nikt nie czuł potrzeby, żeby się dla nas zatrzymać.



Zdecydowaliśmy się wtedy na piekielnie drogi autobus, żeby wyjechać do najbliższej miejscowości i zjeść coś na kształt obiadu, czyli bagietkę z serem zakupione w hiperdino (najtańszy supermarket na wyspach). Później ponownie stanęliśmy na wylotówce, tym razem prowadzącej na północ wyspy.

Już po dziesięciu minutach (kiedy postanowiłam się schować dla żartu za latarnią), Krzyśkowi udało się zatrzymać pewną sympatyczną panią. Przez 15 minut podróży rozmawialiśmy o tym, że od 5 lat mieszka na Teneryfie, co jest według niej warte zobaczenia na wyspie i jak możemy kupić bono busy, żeby zaoszczędzić na przejazdach komunikacją miejską. Poprosiliśmy, żeby zostawiła nas przy Puertito de Guimar, bo wydawało nam się na tyle małą miejscowością, że ze znalezieniem miejsca na namiot nie powinniśmy mieć problemu.







Miła pani, która pochodziła z Argentyny, zjechała kilka kilometrów ze swojej trasy, żeby podwieźć nas możliwie blisko centrum. Było już późne popołudnie, więc wolnym krokiem zaczęliśmy zmierzać tam, gdzie wiodło nas przeczucie. Po drodze zrobiliśmy sobie przerwę na jednej z ławeczek przy deptaku wiodącym wzdłuż palm, przed którym rozpościerała się szeroka, czarna plaża. Już wtedy zauważyłam, że w mieście jest dużo mniej turystów, niż się tego spodziewałam.



Dla nas to była dobra wiadomość, bo zmniejszało się prawdopodobieństwo, że ktoś zauważy nasz biwak. Skierowaliśmy się na skraj miasteczka, gdzie ku swojemu zdziwieniu zobaczyliśmy sporo kamperów zaparkowanych nad brzegiem.



Idąc dalej, robiło się trochę dziwniej, bo weszliśmy na ścieżkę, wzdłuż której ktoś postawił kilka prowizorycznych schronień skleconych z blachy falistej i desek. Prawdopodobnie mieszkali tam bezdomni i zapewne nic by się nam nie stało, gdybyśmy przenocowali w ich pobliżu, ale przezorność kazała nam zawrócić i spytać mieszkańców kamperów, czy nie będzie im przeszkadzało, jeśli rozstawimy obok nich namiot. Nawiązałam więc dialog z jedną starszą panią:
- Przepraszam, mam jedno małe pytanie - Czy nie będzie problemu, jeśli z chłopakiem spędzimy tu jedną noc w namiocie? – zapytałam
- Raczej nie, ale policja lubi się czepiać jak widzą biwak, więc lepiej zniknąć rano.
- Tak o 6, czy 7?
- Nie no, może być nawet 8.
- A czy Państwu nie będzie przeszkadzać, jeśli rozstawimy się tutaj obok?
- Oczywiście, że nie – proszę bardzo – powiedziała serdecznie.
- Super, wielkie dzięki! – szczerze odwzajemniłam uśmiech.


CDN.




Rząd kolorowych domków stojących wzdłuż deptaka

W następnym wpisie pojedziemy do uroczego, górskiego miasteczka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz