środa, 24 stycznia 2018

Teneryfa: 3. Santa Cruz de Tenerife



     
      Następnego ranka zjedliśmy śniadanie na dachu hostelu. W malutkiej kuchni przygotowaliśmy jajecznicę z cebulą i wątpliwej jakości salami. W połączeniu z bagietkami i sokiem z mango był to prawdziwie królewski posiłek. Najedzeni ruszyliśmy w stronę dworca autobusowego, żeby pojechać z niego do Santa Cruz.

⇽Poprzedni wpis

Ostatni raz przeszliśmy się główną ulicą miasteczka, żegnając kolorowe fasady budynków. Na miejscu stanęliśmy w długiej kolejce do informacji, by dowiedzieć się jak najwięcej o autobusowym karnecie.





Pani po drugiej stronie szyby powiedziała nam, że ulga studencka przysługuje tylko uczniom hiszpańskich szkół i uczelni, więc nasze karty ISIC się tym razem nie przydały. Wytłumaczyła nam też, że bono bus działa na prostej zasadzie – płacimy określoną kwotę, np. tak jak my 15€ i dostajemy ją w formie biletu do wykorzystania na przejazdy. 

Za każdym razem, gdy wchodzimy do autobusu, trzeba powiedzieć kierowcy gdzie wysiadamy i włożyć karteczkę do automatu. Kierowca wpisuje nazwę miejscowości końcowej, a my dostajemy na bilecie wydruk z sumą, jaką zapłaciliśmy za przejazd i kwotą, jaką jeszcze możemy wykorzystać. Wychodzi nam to ponad połowę taniej, niż musielibyśmy zapłacić za bilet bezpośrednio u kierowcy.

Zgodnie z planem wsiedliśmy w autobus jadący do stolicy wyspy. Po piętnastu minutach byliśmy już na wielkiej betonowej płycie i lekko zdezorientowani szukaliśmy z niej wyjścia. Od razu rzuciła nam się w oczy wielka, biała budowla stojąca nad brzegiem oceanu, mogąca się kojarzyć z operą w Sydney.

Stwierdziłam, że skoro i tak będziemy musieli później wrócić w to miejsce, by pojechać autobusem dalej na południe, to wtedy obejrzymy z bliska ten ciekawy budynek. Na razie skierowaliśmy swoje kroki w lewo, by przemierzając nabrzeże dojść do ratusza, łuku triumfalnego, wielkiej, sztucznej, błękitnej laguny i pomnika poświęconego ofiarom wojny domowej. 



Ratusz

Monumento a los Caidos


Zrobiliśmy sobie przerwę na jednej z ławek i z ciekawości sprawdziłam co kryje się na końcu schodów znajdujących się cztery metry dalej wiodących do podziemi. Okazało się, że całkiem przypadkiem znalazłam niewielkie, darmowe muzeum, w którym przedstawiona została historia małego fortu, broniącego niegdyś Teneryfy. Oprócz zdjęć i ogromnej armaty, zobaczyliśmy tam również autentyczny fragment murów i stare, zardzewiałe pozostałości po wyłowionej z wody broni.






Na obiad udaliśmy się do chińskiej restauracji, gdzie za 7€ zamówiliśmy menu dnia, składające się z przystawki, dania głównego, napoju i deseru. Wyszliśmy stamtąd najedzeni do granic możliwości i jeszcze bardziej rozkochani w azjatyckiej kuchni.

Zgodnie z postanowieniem, zwiedzanie zakończyliśmy przy intrygującym budynku Auditorio de Tenerife. Nie weszliśmy do środka, ale wystarczyło nam to, że mogliśmy podziwiać jego wyjątkową formę z zewnątrz. Zaraz obok, tuż przy linii brzegowej, na kamieniach stanowiących falochron, prezentowano nietuzinkową galerię gwiazd muzyki, co wyglądało bardzo oryginalnie.









Zmęczeni długim spacerem, udaliśmy się na dworzec, by wsiąść do autobusu jadącego do Candelarii – miejscowości, którą napotkane osoby oceniały jako interesującą. Wysiedliśmy niemal w centrum miasteczka i zdecydowaliśmy, że gdzieś na jego obrzeżach poszukamy miejsca na rozbicie namiotu. Przechodząc przez uliczki przyozdobione w świąteczne wzory natknęliśmy się na ogromną makietę, w której oprócz szopki, uchwycono całe miasto.






Przeszliśmy przez plac z posągami królów Guanczów, obok bazyliki Matki Bożej, z której słynie miejscowość, minęliśmy posterunek policji i znaleźliśmy się na szlaku wiodącym przez magmowe skały nad brzegiem oceanu. Zapadła ciemność, więc czym prędzej chcieliśmy znaleźć miejsce na nocleg, co na wąskiej ścieżce wydawało się niemożliwe.


CDN.






Za tydzień powita nas wspaniały wschód słońca :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz