czwartek, 21 stycznia 2016

Bałkany: 5. Skorpion w Meteorze


      
      Miejsce na wylotówce z Aten było średnie, bo przy samej autostradzie. Samochody bardzo szybko jeździły, więc po jakimś czasie stwierdziliśmy, że spróbujemy szczęścia na równoległej, dużo mniejszej ulicy. Z mapy ciężko było odczytać, gdzie dokładnie ona prowadzi, a spytani przechodnie nie bardzo umieli nam to wytłumaczyć..


Poprzedni wpis

Tak staliśmy prawie dwie godziny, na kacu i w niesamowitym upale, aż zatrzymał się przemiły Grek, a konkretnie Spartanin. Powiedział, że jedzie na wesele, nigdy wcześniej nie brał autostopowiczów, ale tego dnia sam zastanawiał się nad wypróbowaniem tej formy transportu, co uznał za znak. Przyznał też, że nie zatrzymał się od razu, tylko zawrócił po nas. Jechaliśmy z nim bardzo długo, na początku z nawigacji wynikało, że wysiądziemy na jakimś skrzyżowaniu za kilkaset kilometrów. Przez całą drogę miło się rozmawiało, zrobiliśmy postój w przydrożnym greckim fast food’dzie i okazało się, że nawigacja jednak zmieniła zdanie i postanowiła podwieźć nas do samego celu, czyli miejscowości bezpośrednio przy Meteorach. Tak to już bywa, że kiedy czekasz długo na samochód, okazuje się, że dowiezie cię dokładnie tam, gdzie chcesz.


Skały Meteorów na horyzoncie
Już po drodze zbierało się na burzę, a my musieliśmy jeszcze znaleźć miejsce na namiot. Wybraliśmy (może nie najrozsądniej zważywszy na warunki pogodowe) małą górkę i miejsce osłaniające nas krzakami od pobliskich zabudowań, a naszym sąsiadem był żółw grecki - o, ten tutaj:


^_^
Już mieliśmy się rozkładać, ale nagle lunęło i zdążyliśmy tylko zabezpieczyć nasze plecaki przed deszczem i okryć się pelerynami. Piotrek zrezygnował z ostatniej czynności, by zażyć kąpieli. Na szczęście oberwanie chmury nie trwało długo i mogliśmy rozstawić nasz domek. Weszliśmy do środka i chociaż była dopiero ósma wieczorem, to postanowiliśmy już nie wychodzić, bo znów zaczęło padać. W nocy przestawało tylko na krótkie chwile, podobnie rano, dlatego nie spieszyło nam się. Otworzyliśmy namiot dopiero, kiedy deszcz prawie ustał i wtedy.. wydarzyło się coś niespodziewanego i makabrycznego. 

W chwili, kiedy Ania podniosła swoją mokrą pelerynę zwiniętą i pozostawioną przed namiotem, wypadł z niej.. skorpion. Zobaczyłam go jako pierwsza i próbowałam wyartykułować co widzę, ale przyszło mi to z dużą trudnością. Wskazywałam tylko w miejsce, gdzie spadło stworzenie i piszczałam. Skorpion wszedł pod sandał, a my schowałyśmy się do namiotu. Zaczęły się rozmyślania, co zrobić. Padł pomysł, żeby spróbować umieścić stworzenie w kubku i wyrzucić gdzieś daleko od nas, ale wydało nam się to zbyt ryzykowne.. nie mieliśmy pojęcia, co zrobić, jeśli któreś z nas zostałoby ukąszone. Próbowaliśmy go wystraszyć, ale gdy podniosłam buta, pięciocentymetrowa zgroza podeszła pod namiot.. W końcu w akcie desperacji, bezsilności i strachu, udało mi się go odgonić od namiotu, a gdy znów schował się pod butem, zgniotłam go drugim sandałem. Do tej pory jest mi przykro, że musiał zginąć, ale innego wyjścia wtedy nie widzieliśmy. Co więcej, okazało się, że przedstawiciel tego gatunku, to jeden z najbardziej jadowitych skorpionów w Europie. 

„Mesobuthus gibbosus dysponuje jednym z najsilniejszych jadów w Europie. Ukłucie przez tego skorpiona może przynieść przykre skutki. Zdrowy dorosły człowiek może odczuć:silny ból, gorączkę, drgawki, niekontrolowane wydalanie moczu i kału. Taki stan zdrowia może utrzymywać się nawet przez tydzień. Zaś osoby starsze jak i dzieci są narażone na utratę życia. Zaraz po ukłuciu powinniśmy skontaktować się z lekarzem i pozostać pod jego kontrolą, dopóki wszystkie objawy nie miną.”
źródło:skorpiony.com


Daliśmy mu szansę, by uciekł, ale niestety jej nie wykorzystał. Jesteśmy jednak wdzięczni losowi, że nas nie ukąsił, bo konsekwencje byłyby okropne.


Pięciocentymetrowa zgroza
Po tej niemiłej przygodzie, bardzo ostrożnie wyszliśmy ze schronienia i zaczęliśmy zbierać nasze rzeczy. Postanowiliśmy, że zostawimy dwa plecaki w namiocie i zamkniemy go na kłódkę, a sami pójdziemy z jednym bagżem. Pogoda była niepewna, więc spakowaliśmy bluzy, trochę prowiantu i ruszyliśmy w stronę przedziwnych skał. Udało nam się złapać po drodze autostop. Podwiozła nas starsza niemiecka para. (To był dziwny stop, bo zapytaliśmy gdzie jadą i od razu weszliśmy im do samochodu.. a oni byli trochę w szoku, bo chyba myśleli, że chcemy tylko o coś zapytać.. rutyna nas zjadła trochę :P )

Gdy wysiedliśmy, powitały nas bajeczne krajobrazy. Nic dziwnego, że to miejsce zostało wpisane na listę UNESCO. Moje pierwsze skojarzenie związane było z Górami Stołowymi, od których jednak widoki różniły się przede wszystkim za sprawą monastyrów zbudowanych na szczytach. Panorama robiła wrażenie głównie dzięki przepaści, jaka roztaczała się bezpośrednio przed nami, za raz obok drogi. Dopiero później było widać te dziwne skały z budynkami. Pogoda zrobiła się już całkiem słoneczna, co umilało spacer. 


Postanowiliśmy zwiedzić jeden z klasztorów. Dlaczego tylko jeden? Bo wejście do każdego kosztowało 3€, a w środku nie można było robić zdjęć. Uznaliśmy więc, że jeden w zupełności wystarczy. Przy drzwiach siostra zakonna wręczyła mi i Ani spódnice i cienkie bluzki, by zakryć nasze roznegliżowane ramiona i nogi. We wnętrzu najciekawsza była kaplica cała w pięknych, złotych ikonach. Próby robienia zdjęć były karane nakazem skasowania ich z telefonu, czy aparatu, o czym przekonał się Piotrek. Klasztor nie był duży, a przynajmniej część udostępniona do zwiedzania, więc po około 20 minutach i wizycie w sklepiku z dewocjonaliami ruszyliśmy dalej. 


Tym razem ubrali nas w stylu granny
Odwiedzony przez nas klasztor św. Stefana
Michał Anioł
Po drodze wspięliśmy się jeszcze na jeden monastyr, w sumie nie wiadomo po co, bo po wejściu na szczyt, jednogłośnie stwierdziliśmy, że nie będziemy drugi raz płacić właściwie za to samo. Szczególnie, że tu również obowiązywał zakaz robienia zdjęć. Gdy ruszyliśmy dalej, zrobiliśmy sobie przerwę na obiad w przepięknej scenerii, czyli zjedliśmy chleb z pasztetem na jednym z murków punktu widokowego. 

Widok podczas obiadu
Następny punkt wycieczki najbardziej mi się podobał, ponieważ weszliśmy na jedną z tych wysokich skał, na której akurat nie stał żaden budynek, więc mogliśmy się delektować niesamowitymi widokami i oczywiście robić mnóstwo zdjęć.


W tym miejscu pragnę podziękować Piotrkowi za każde zdjęcie które mi zrobił.. a było tego trochę :P
W drodze powrotnej złapaliśmy na stopa dwóch Albańczyków, podjechaliśmy pod naszą górkę i postanowiliśmy, że spakujemy rzeczy i jeszcze tego samego dnia ruszamy dalej, w stronę granicy z Macedonią.  

Następny przystanek - Jezioro Ochrydzkie

4 komentarze:

  1. Czytam z coraz większym zaciekawieniem... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż mnie ciarki przeszły, jak przeczytałam o tym skorpionie;D
    Przepiękne widoki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło, że moje opisy na kogoś działają w ten sposób! :D
      Meteory to jedno z najpiękniejszych i najbardziej niesamowitych miejsc, jakie w życiu widziałam, więc bardzo polecam się tam wybrać. ;)

      Usuń