środa, 13 stycznia 2016

Bałkany: 2. Sofia - część pierwsza


       Wysiedliśmy z samochodu po pełnej stresu przejażdżce, jakieś 150 km przed Sofią. Było już po południu, kiedy po 20 minutach łapania zatrzymał się dla nas pewien miły pan wracający z urlopu...

⇽Poprzedni wpis

Zamienił z nami kilka zdań, a potem zabrał aż do bułgarskiej stolicy. W czasie jazdy opowiadał nam dużo o swoim państwie i mieście, w którym mieszka. Powiedział, że Sofię można spokojnie zwiedzić w jeden dzień i wymienił wszystkie warte uwagi miejsca. Zwierzył się także, że zwykle nie zatrzymuje się dla autostopowiczów i zabrał nas tylko z uwagi na kapelusze, które ja i Piotrek mieliśmy na sobie, bo też był fanem nakryć głowy tego typu i faktycznie, miał w samochodzie kapelusz bardzo podobny do naszych. Dziwne rzeczy potrafią wzbudzić w ludziach ufność.

Nasz kierowca zastanawiał się też, gdzie by nas wysadzić, kilka razy pytał gdzie będziemy spali, a kiedy odpowiedzieliśmy, że planujemy nocleg „na dziko”, zadzwonił nawet do swojego znajomego żeby spytać, czy nie zna dogodnej miejscówki. W końcu przewiózł nas przez centrum, po drodze opisując wszystkie ważne budynki, które mijaliśmy, potem do ciepłego źródła, z którego można nabrać wody za darmo, a na koniec jeszcze na jedno wzgórze za miastem, skąd roztaczał się widok na nocną już panoramę Sofii. Zaprowadził nas na średniej wielkości pole na innym wzgórzu, które okazało się dość zimnym, ale mimo to bardzo dobrym miejscem noclegowym i wytłumaczył jak dostać się najszybciej do centrum i na wylotówkę w stronę Grecji. Pokazał nam też, jak napisać Grecja cyrylicą, której żadne z nas nie zna, a która okazała się bardzo przydatna podczas jazdy autostopem w tych rejonach. Odkryliśmy to tego samego dnia rano, kiedy przez 1,5 godziny łapaliśmy z kartką Sofia napisaną alfabetem łacińskim, a kiedy zmieniliśmy ją na cyrylicę, udało nam się zatrzymać samochód w ciągu 5 minut.

Prawie zasypialiśmy, kiedy obok przeszła jakaś para. Chcąc upewnić się, że w tym miejscu nic nam nie grozi, zagadnęłam, czy według nich, jest tu bezpieczne. Chłopak odpowiedział tonem, który sugerował, że sam chętnie rozłożyłby tu śpiwór i spędził noc. Powiedział, że to idealne miejsce do spania i że nie mamy się czym martwić. Uspokojeni poszliśmy spać pod gołym niebem, pomimo, że dało się odczuć.. dosłownie czuć było w powietrzu, iż okolica jest traktowana jako trasa na spacery z psami. Miejsce rzeczywiście było bardzo dobre, niewidoczne z ulicy, a gdyby nie chmury, to pewnie byłoby tu też widać rozgwieżdżone niebo.. no cóż, nie można mieć wszystkiego.
Następnego ranka obudziliśmy się ze śpiworami pokrytymi kropelkami rosy, lekko zdziwieni, że w nocy było aż tak zimno. W prawdzie byliśmy dość wysoko, ale przecież w ciągu dnia temperatura oscylowała wokół 35°C.
Widok po przebudzeniu

Za radą kierowcy spotkanego poprzedniego dnia, udaliśmy się na przystanek autobusowy, z którego odjeżdżał autobus do centrum. Oczywiście ludzie reagowali jak wszędzie – gapili się na trzy dziwne postacie lekko zgarbione pod naciskiem ciężkich plecaków tak, jakby widzieli przybyszów z obcej planety. Autobus przyjechał po chwili,
weszliśmy przednimi drzwiami i dla odmiany tym razem kupiliśmy bilety - jeden jedyny raz. Okazało się, że nawet taka prozaiczna czynność, kiedy jest wykonywana w dalekiej krainie, może dostarczyć dozy ciekawości i konsternacji. Kasownik to ni mniej ni więcej metalowa kostka przyczepiona nad głowami pasażerów, przy oknie, o taka około 7x7x5 cm:
 

Trzeba włożyć bilet w otwór, przycisnąć dolną część i oto mamy skasowany papierek. Ale... no właśnie. W jaki sposób skasowany? Niniejszym mamy bilet z czterema okrągłymi dziurkami:


I tyle – żadnej daty, nadrukowanego numerka, czy czegokolwiek. W związku z tym nasunęła nam się myśl, że ten sam bilet można za każdym razem pokazać w czasie kontroli, jednak nie sprawdzaliśmy prawdziwości tej tezy.

Pierwszą godzinę w Sofii spędziliśmy w KFC korzystając z wifi i dobrodziejstw toalety - miejsca, które podczas autostopowych wojaży służy nie tylko wiadomym celom, ale także robieniu makijażu, myciu zębów i twarzy, a czasem włosów (sprawdzone). Niektórzy potrafią tam umyć nawet więcej. 

Starsza pani karmiąca gołębie przed KFC

Potem nadszedł czas na pozbycie się bagaży. Każdy backpacker wie, że zwiedzanie z plecakiem, w którym ma się cały dobytek do przyjemnych nie należy, w szczególności w ciepłych rejonach, w szczególności w lecie, w szczególności kiedy to lato należy do jednych z najgorętszych. W takich sytuacjach można ratować się na różne sposoby. Można szukać dworca i skrytek na bagaż albo hosteli, w których czasem mają pomieszczenia przeznaczone na przechowywanie bagażu i równie „czasem” pozwalają z nich skorzystać ludziom, którzy u nich nie nocują.. Spróbowaliśmy w jednym takim, ale niestety pani właścicielka nie była miłą kobietą i powiedziała, że w hostelu miejsc noclegowych nie ma, a plecaki mogą zostawiać jedynie goście. Poszliśmy więc dalej, poszukać informacji turystycznej i zapytać w niej o miejsce, w którym moglibyśmy zostawić swój dobytek. Jednak uprzedzając fakty, owej informacji nie znaleźliśmy, więc podążaliśmy dalej znudzeni, zmęczeni i lekko zrezygnowani. 

Na tym jednak możliwości się nie kończą, o czym napiszę niebawem. W trakcie dalszych poszukiwań, stało się coś bardzo dziwnego, zaskakującego.. niepokojącego.. strasznego.. w zasadzie nie do końca wiemy co, ale o tym opowiem już za jakiś czas.

Mural gdzieś po drodze
Wasze zdrowie! :)
 

3 komentarze:

  1. Ma się wrażenie, że wpis idealny wręcz na rozpoczęcie.
    Zdjęcie starszej kobiety KFC - mistrzostwo.
    Świetna sprawa! Twoje zdrowie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny post będzie dużo ciekawszy!
      Dziękuję za uznanie i motywację :)

      Usuń
  2. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń