środa, 22 lutego 2017

Europa Zachodnia: 2. Strasburg


          Miejsce, w którym wysadził nas kierowca, przypominało mi to, w którym pięć lat wcześniej łapałam stopa na pierwszy w życiu Woodstock. Całkiem prawdopodobne, że był to właśnie ten zjazd z autostrady. Ważniejsze jest jednak to, że teraz w tym miejscu zatrzymali się dwaj mężczyźni jadący vanem, a Krzysiek postanowił do nich zagadać.

⇽Poprzedni wpis

Najpierw, zgodnie z prawdą powiedzieliśmy im, że kierujemy się w stronę Włoch, jednak okazało się, że chłopaki jadą aż do Madrytu. Wtedy oczy nam się zaświeciły i również zgodnie z prawdą oznajmiliśmy, że w sumie nasze plany nie są sztywne i im dalej nas ze sobą zabiorą, tym dla nas lepiej. Nie byli jednak przekonani do tego, by jechać z nami całą drogę, więc nie chcieliśmy naciskać. W związku z tym, że pod Strasburgiem miała wtedy praktyki moja koleżanka z Lanzarote, udało nam się przekonać kierowców, by wysadzili nas jak najbliżej tej miejscowości.




Juan i jego szwagier (którego imienia nie pamiętam, gdyż było mniej charakterystyczne) jechali do stolicy Hiszpanii by spotkać się z rodziną z Kolumbii, która miała przylecieć do Europy. Podróżowali oni wynajętym vanem, który później miał wozić ich wszystkich po całym kontynencie. Przejazd na granicę niemiecko-francuską uprzyjemnialiśmy sobie ciekawymi rozmowami w miłej atmosferze. Juan opowiadał nam, że jego rodzice – Polka i Kolumbijczyk poznali się w Polsce, w czasie wymiany na studiach. Zamieszkali tu, ale kiedy Juan był w klasie maturalnej, postanowili wyjechać do Ameryki Południowej. Teraz wszyscy mieli spotkać się w Madrycie.


Nasza trasa tego dnia dobiegła końca o północy w Saarbrucken więc od razu zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg. Po krótkim spacerze znaleźliśmy niewielką polankę w pobliżu domów. W nocy było bardzo spokojnie, ale dość zimno. Za to rano słońce bardzo szybko zaczęło rozgrzewać nasz namiot do granic możliwości. Zebraliśmy się leniwie i dopiero koło południa stanęliśmy na wylotówce. Stamtąd bardzo szybko złapaliśmy samochód bezpośrednio do Strasburga i po 120 km byliśmy na miejscu. Niesamowite szczęście sprawiło, że po zaledwie jednym dniu podróży znaleźliśmy się we Francji. Surrealistycznym wydawało się to, że jeszcze wczoraj byliśmy we Wrocławiu, a teraz mogliśmy przechadzać się po Alzacji.






Niemiecki charakter architektury miasta przypominał o jego historii, a stragany pełne pamiątek przedstawiających bociany sprawiały zawód. Wszak od dziecka powtarzano nam, że to jeden z naszych symboli narodowych! Podczas spaceru uliczkami, spośród rzędu kamieniczek wyrosła nagle Katedra, do której skierowaliśmy nasze kroki. Okazało się, że w niedziele wejście jest darmowe, a w dodatku będziemy mogli tam wejść z naszymi plecakami. Stanęliśmy więc w długiej kolejce wiodącej na punkt widokowy, by po około dwudziestu minutach wspinać się po schodach na dach świątyni.





Widoki warte były wysiłku. Naszym oczom ukazała się panorama miasta z ciekawymi budynkami o spadzistych dachach i równej siatce ulic. Po zejściu z góry poszliśmy zobaczyć inne interesujące miejsca, ponieważ nie chciało nam się stać w gigantycznej kolejce do wnętrza katedry. Późnym popołudniem zdecydowaliśmy, że spróbujemy dojechać do Colmar, gdzie mieszkała moja koleżanka Anja – ta, z którą byłam w Parku Narodowym Timanfaya i na Graciosie.






Następny wpis jest o urokliwym Colmar 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz